Strony

niedziela, 18 marca 2012

Poznańskie duchy i zjawy


Jak wszystkim powszechnie wiadomo, każdy szanujący się zamek musi mieć jakiegoś ducha. Zwykle są to „białe damy”, czyli dawne właścicielki, bądź żony, lub córki dawnych właścicieli. Niektóre z nich zmarły śmiercią tragiczną, inne, przeciwnie – wiodły szczęśliwy żywot, a po śmierci, jako duchy oglądają swoje włości. Przykładem wielkopolskiej „białej damy”, jest chociażby Teofila z Działyńskich, primo voto Szołdrska, secundo voto Potulicka, biała dama z Kórnika. Bywają też zjawy bardziej upiorne. Są to przeważnie duchy ludzi, którzy za życia sporo nagrzeszyli, a po śmierci znaleźli się w czyśćcu, lub piekle, albo co gorsza, są przeklęci i tułają się pomiędzy ziemią, a zaświatami. Pojawiają się najczęściej jęcząc i zawodząc, albo stukają łańcuchami. Przykładami takich upiorów, jest np. duch ostatniego z Górków – Stanisława na wyspie zamkowej na jeziorze Góreckim, albo duch słynnego „Diabła Weneckiego”. Duchy i zjawy ukazują się zwykle w „godzinie duchów”, czyli o północy, kiedy kończy się jeden dzień, a zaczyna
drugi. Wtedy powstaje swoista szczelina w czasie, z której korzystają upiory.

Teofila Działyńska, "biała dama" z Kórnika, źródło: Wikimedia.

Duchy zwykle mieszkają w zamkach, na cmentarzach, lub w starych, opuszczonych domach,  ale zdarzają się też duchy miejskie. W Poznaniu są aż cztery miejsca, w których dawniej spotykano, lub dalej spotkać można duchy. Pierwszym miejscem jest oczywiście zamek królewski na Górze Przemysła, a trzy kolejne to... kościoły, a więc dość nietypowe miejsca dla duchów. Tak więc w Poznaniu straszy nie tylko budynek Dworca Głównego i wieżowce „Alfa” na Św. Marcinie, ale także najprawdziwsze duchy. Poznajmy je więc.

Duch Ludgardy i czarnego rycerza

Wiele mówi się obecnie o zamku Przemysła, który jest właśnie odbudowywany. Odbudowa zamku ma tyluż przeciwników, co zwolenników. Ja osobiście cieszę się, że zamek, niegdyś największa świecka budowla w Polsce, miejsce wielu ważnych wydarzeń historycznych, siedziba królów i starostów jest odbudowywany. Oczywiście zamek w Poznaniu, jak każdy porządny zamek w Polsce, ma również swojego ducha, a nawet dwóje duchów. Jest nim zjawa księżnej Ludgardy, żony Przemysła II i tajemniczego „czarnego rycerza”. Historia Ludgardy i jej nie do końca wyjaśnionej śmierci w młody wieku, jest fascynująca i na ogół znana. Legendy i podania ludowe głosiły, że została zamordowana w zamku poznańskim przez swego małżonka, lub na jego rozkaz. Motywem zbrodni miała być bezpłodność księżnej. Jak było naprawdę – nigdy się nie dowiemy. Nie ma tu miejsca na szczegółowe opowiadanie tej historii. Zainteresowanych odsyłam do mojego tekstu, napisanego kilka tygodni temu, pt.  Tragiczna historia Ludgardy (link:http://poznanskiehistorie.blogspot.com/2012/02/tragiczna-historia-ludgardy.html?utm_source=BP_recent)

Jakiś czas śmierci nieszczęsnej księżnej, zanotowano tajemnicze zjawiska na murach zamku: ...począł pojawiać się nocą cień Ludgardy w białej, powłóczystej szacie, z dłońmi wyciągniętymi przed siebie i z na wpół uchylonymi ustami, w których zamarła ostatnia, nie wypowiedziana już skarga. Opowiadano też, że pod murami zamku ukazywał się również cień rycerza w czarnej zbroi i na czarnym jak kruk koniu. Zjawiał się późną nocą i przed świtaniem znikał wśród mroku. A jeszcze inni twierdzili, że widzieli tego rycerza w katedrze w czasie żałobnego nabożeństwa, jak skryty na filarem wpatrywał się posępnym wzrokiem w trumnę Ludgardy na katafalku.

Zamek Przemysła w trakcie odbudowy, źródło: Wikimedia.

Owym czarnym rycerzem miał być nijaki Dobiesław z rodu Zarembów, który za życia występował w czarnej zbroi. Według legendy pokonał on kiedyś Przemysła II w turnieju rycerskim. Zakochał się w Ludgardzie i przysiągł jej wierność i oddanie. Kiedy księżna została zamordowana, poprzysiągł Przemysłowi zemstę. Kiedy w 1296 roku na księcia przybywającego w Rogoźnie, napadli brandenburscy siepacze, Dobiesław był wśród nich. Zjawy przestały się ukazywać kiedy zamek coraz bardziej popadał w ruinę. Teraz, gdy kończy się już jego odbudowa, być może znowu będzie je można zobaczyć na murach zamku.

Duch kawalera maltańskiego w katedrze

Kościoły to nietypowe miejsce dla duchów, a zwłaszcza tak szacowne świątynie, jak Bazylika Archikatedralna p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła na Ostrowie Tumskim. Duch z katedry już się co prawda nie pojawia, ale o jego ukazywaniu się wspomina m. in. poeta i kaznodzieja, Szymon Starowolski, Edward hr. Raczyński, a także napis na jednej z kaplic katedry. Zjawa miała ukazywać się na przestrzeni jednego roku, pomiędzy 1543 a 1544 rokiem. Duchem owym był Wawrzyniec Powodowski, zmarły w 1543 roku i pochowany w obecnej kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Stanisława Kostki. Ów Powodowski był joannitą, czyli kawalerem maltańskim. Tak pisze o nim Edward Raczyński we "Wspomnieniach Wielkopolskich": Urodzony Wawrzyniec Powodowski, ślechetny rodem i cnotami, odebrawszy lepsze wychowanie i ozdobiwszy oneż życiem dworskiem, bojaźnią bożą od dzieciństwa umysł napoiwszy, miły był Bogu i ludziom. Na koniec obdarzony znakomicie miłością pobożnością, mądrością, radą i innemi cnotami, poświęcił się stanowi wojskowemu, a zostawszy kawalerem maltańskim, dobra zakonu tu w województwie poznańskim leżące objął jako Komandor, potwierdzony był w roku 1531 z wszelkiem prawem na tę godność. [...] Po śmierci przez roku cały (dziwny pobożnemi i tajemniczemi zjawieniami) z grobu wychodził i podczas mszy uroczystych śpiewanych u wielkiego ołtarza, z dobytym mieczem podczas ewangelii świętej, między stallami prałatów i kanoników a stallami niższego duchowieństwa widocznie stawał. Po ukończeniu zaś mszy niknął.

Katedra poznańska, źródło: Wikimedia.

Powodem tego zjawiska był fakt pokuty Powodowskiego. Owy kawaler maltański zaniedbywał za życia obowiązki religijne i podawał się za komandora, którym w istocie  nie był. Jak głosi tablica znajdująca się na jedynym z filarów, w dniu 26 kwietnia 1544 roku po odprawianiu specjalnego nabożeństwa, duch Wawrzyńca zniknął i już się więcej nie pojawił.

Diabeł i zjawa w kościele bernardynów

Bernardyni, czyli odłam zakonu Franciszkanów, zostali sprowadzeni do Poznania w 1456 roku przez biskupa Andrzeja z Bnina i zamieszkali w osadzie Piaski, poza murami miasta, czyli na dzisiejszym placu Bernardyńskim. Bracia prowadzili kronikę, w której pod rokiem 1465 zapisali dziwne i niepokojące zjawisko. Otóż diabeł, któremu przybycie pobożnych braciszków było nie w smak, przybierał postać zakonnika, strasząc nowicjuszy, chcąc wykurzyć ich z klasztoru. Nie był to jednak koniec diabelskich zakusów na klasztor. Otóż (o zgrozo) co gorsza, w habicie zakonnym wychodził nad odnogę rzeki Warty, gdzie niewiasty bieliznę pierały i rozmową lubieżną, obnażeniem i tym podobnemi pokusy niewiasty te do nierządu zachęcał. W końcu braciszkowie postanowili złapać biesa, ale ten przybrał postać osła, wskoczył do Warty i już go więcej nie widziano.

Kościół Bernardynów, źródło: Wikimedia.

Przez wiele lat braciszkowie bernardyni  mieli spokój. Aż tu niespodziewanie: W r.  1610 pochowano w kościele ks. Bernardynów zwłoki ślachcica, który w exkomunice umarł. Otóż ślachcic przez kilka dni o północy, gdy zakonnicy pacierze odmawiali, na koniu z włócznią w ręku od wielkiego ołtarza do drzwi na wyskok jeździł. Jeżdżenie tego potępieńca po kościele trwało dopóty, dopóki ciała jego z grobów klasztornych nie wyrzucono. Drastyczny to, ale skuteczny sposób na pozbycie się ducha. Od tej pory już nikt ani nic nie przeszkadzało pobożnym ojcom bernardynom w modlitwie i kontemplacji.

Zjawa w farze

Ostatnią z poznańskich zjaw, a w dodatku jedyną, która się jeszcze od czasu do czasu ukazuje, można spotkać w jednym w najwspanialszych kościołów barokowych w Polsce, czyli w poznańskiej farze p.w. św. Stanisława biskupa, a jednocześnie kościele kolegiackim parafii św. Marii Magdaleny. Została ona zbudowana w latach 1651 – 1701 dla zakonu jezuitów w miejsce dawnego kościoła św. Stanisława biskupa, który okazał się za mały dla potrzeb zakonników. Po pożarze dawnej kolegiaty farnej p.w. św. Marii Magdaleny w 1773 roku i rozbiórce jej ruin na początku XIX wieku, kościół św. Stanisława przejął funkcję fary, czyli głównego kościoła miejskiego i jednocześnie kościoła parafialnego dla parafii św. Marii Magdaleny. Więcej informacji znajdą Państwo w moim tekście: Perła poznańskiego baroku (link:http://poznanskiehistorie.blogspot.com/2011/06/pera-poznanskiego-baroku.html ).

Poznańska fara, źródło: Wikimedia.

Prawdziwą ozdobą kościoła są organy wykonane w latach 1872 – 1876 przez niemieckiego organmistrza, Friedricha Ladegasta. Kosztowały one 24 tysiące marek, z czego połowę zapłaciła pewna tajemnicza starsza dama, która zastrzegła sobie anonimowość. Barwa dźwięku organów oceniana jest przez specjalistów wyżej, niż organów oliwskich czy leżajskich. W latach 2000 – 2001 przeprowadzono gruntową renowację cennego instrumentu. Właśnie z organami wiąże się zjawa z fary. Ową zjawą ma być właśnie tajemnicza ofiarodawczyni organów. Pewnej listopadowej nocy w 2000 roku widział ją organmistrz farny. Nagrywano wówczas płytę z utworami organowymi dla Radia Merkury. Wszystkie światła były pogaszone, pozamykałem drzwi na klucz. [...] Stałem przy organach. Na schodach do nich prowadzących panowały egipskie ciemności. Za dnia jest tam trudno wdrapać się starszym osobom, a co dopiero nocą. Nagle, jakby znikąd pojawiła się starsza, ubrana na czarno kobieta. Nogi się pode mną ugięły. Wrażenie było niesamowite. Pokazałem jej tylko, że ma być cicho. Stanęła sztywno z boku. Była bardzo stara. Przygarbiona, trzęsąca się, wspierała się na lasce. Gdy nagranie się zakończyło podszedłem do niej i zapytałem , co tutaj robi. „Przyszłam do fary” – powiedziała. Dała sprowadzić się na dół. Chciałem ją nawet odprowadzić do domu, ale nie chciała, powiedziała, że mieszka niedaleko. Potem nagle jakby zniknęła. Była 1.00 w nocy...

Organy Ladegasta, źródło: Wikimedia.

Tajemniczą zjawę widziało jeszcze kilka osób. Ponoć duch fundatorki wspaniałych farnych organów, co jakiś czas przychodzi do kościoła aby nacieszyć się swoim darem i przekonać się, czy współcześni dobrze się organami opiekują.

Niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w duchy, czy nie, jedno jest pewne – świat bez opowieści o tajemnych zjawach byłby nudny. Legendy o duchach ubarwiają każdą wycieczkę po zamkach, kościołach czy klasztorach i znacznie bardziej przemawiają do wyobraźni, niż suche fakty i daty związane z historią tej, czy innej budowli.

Źródło:
J. Sobczak, Duchy i zjawy wielkopolskie, Poznań 2002.          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz