Jak wszystkim
powszechnie wiadomo, każdy szanujący się zamek musi mieć jakiegoś ducha. Zwykle
są to „białe damy”, czyli dawne właścicielki, bądź żony, lub córki dawnych
właścicieli. Niektóre z nich zmarły śmiercią tragiczną, inne, przeciwnie –
wiodły szczęśliwy żywot, a po śmierci, jako duchy oglądają swoje włości.
Przykładem wielkopolskiej „białej damy”, jest chociażby Teofila z Działyńskich, primo voto Szołdrska, secundo voto Potulicka,
biała dama z Kórnika. Bywają też zjawy bardziej upiorne. Są to przeważnie duchy
ludzi, którzy za życia sporo nagrzeszyli, a po śmierci znaleźli się w czyśćcu,
lub piekle, albo co gorsza, są przeklęci i tułają się pomiędzy ziemią, a
zaświatami. Pojawiają się najczęściej jęcząc i zawodząc, albo stukają
łańcuchami. Przykładami takich upiorów, jest np. duch ostatniego z Górków –
Stanisława na wyspie zamkowej na jeziorze Góreckim, albo duch słynnego „Diabła
Weneckiego”. Duchy i zjawy ukazują się zwykle w „godzinie duchów”, czyli o
północy, kiedy kończy się jeden dzień, a zaczyna
drugi. Wtedy powstaje swoista szczelina w czasie, z której korzystają upiory.
drugi. Wtedy powstaje swoista szczelina w czasie, z której korzystają upiory.
Teofila Działyńska, "biała dama" z Kórnika, źródło: Wikimedia. |
Duchy zwykle
mieszkają w zamkach, na cmentarzach, lub w starych, opuszczonych domach, ale zdarzają się też duchy miejskie. W
Poznaniu są aż cztery miejsca, w których dawniej spotykano, lub dalej spotkać
można duchy. Pierwszym miejscem jest oczywiście zamek królewski na Górze
Przemysła, a trzy kolejne to... kościoły, a więc dość nietypowe miejsca dla
duchów. Tak więc w Poznaniu straszy nie tylko budynek Dworca Głównego i
wieżowce „Alfa” na Św. Marcinie, ale także najprawdziwsze duchy. Poznajmy je
więc.
Duch Ludgardy i czarnego rycerza
Wiele mówi się
obecnie o zamku Przemysła, który jest właśnie odbudowywany. Odbudowa zamku ma
tyluż przeciwników, co zwolenników. Ja osobiście cieszę się, że zamek, niegdyś
największa świecka budowla w Polsce, miejsce wielu ważnych wydarzeń
historycznych, siedziba królów i starostów jest odbudowywany. Oczywiście zamek
w Poznaniu, jak każdy porządny zamek w Polsce, ma również swojego ducha, a
nawet dwóje duchów. Jest nim zjawa księżnej Ludgardy, żony Przemysła II i
tajemniczego „czarnego rycerza”. Historia Ludgardy i jej nie do końca
wyjaśnionej śmierci w młody wieku, jest fascynująca i na ogół znana. Legendy i
podania ludowe głosiły, że została zamordowana w zamku poznańskim przez swego
małżonka, lub na jego rozkaz. Motywem zbrodni miała być bezpłodność księżnej.
Jak było naprawdę – nigdy się nie dowiemy. Nie ma tu miejsca na szczegółowe
opowiadanie tej historii. Zainteresowanych odsyłam do mojego tekstu, napisanego
kilka tygodni temu, pt. Tragiczna historia Ludgardy (link:http://poznanskiehistorie.blogspot.com/2012/02/tragiczna-historia-ludgardy.html?utm_source=BP_recent)
Jakiś czas śmierci
nieszczęsnej księżnej, zanotowano tajemnicze zjawiska na murach zamku: ...począł pojawiać się nocą cień Ludgardy w
białej, powłóczystej szacie, z dłońmi wyciągniętymi przed siebie i z na wpół
uchylonymi ustami, w których zamarła ostatnia, nie wypowiedziana już skarga.
Opowiadano też, że pod murami zamku ukazywał się również cień rycerza w czarnej
zbroi i na czarnym jak kruk koniu. Zjawiał się późną nocą i przed świtaniem
znikał wśród mroku. A jeszcze inni twierdzili, że widzieli tego rycerza w
katedrze w czasie żałobnego nabożeństwa, jak skryty na filarem wpatrywał się
posępnym wzrokiem w trumnę Ludgardy na katafalku.
Zamek Przemysła w trakcie odbudowy, źródło: Wikimedia. |
Owym czarnym
rycerzem miał być nijaki Dobiesław z rodu Zarembów, który za życia występował w
czarnej zbroi. Według legendy pokonał on kiedyś Przemysła II w turnieju
rycerskim. Zakochał się w Ludgardzie i przysiągł jej wierność i oddanie. Kiedy
księżna została zamordowana, poprzysiągł Przemysłowi zemstę. Kiedy w 1296 roku na
księcia przybywającego w Rogoźnie, napadli brandenburscy siepacze, Dobiesław
był wśród nich. Zjawy przestały się ukazywać kiedy zamek coraz bardziej popadał
w ruinę. Teraz, gdy kończy się już jego odbudowa, być może znowu będzie je
można zobaczyć na murach zamku.
Duch kawalera maltańskiego w katedrze
Kościoły to
nietypowe miejsce dla duchów, a zwłaszcza tak szacowne świątynie, jak Bazylika
Archikatedralna p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła na Ostrowie Tumskim. Duch
z katedry już się co prawda nie pojawia, ale o jego ukazywaniu się wspomina m.
in. poeta i kaznodzieja, Szymon Starowolski, Edward hr. Raczyński, a także
napis na jednej z kaplic katedry. Zjawa miała ukazywać się na przestrzeni
jednego roku, pomiędzy 1543 a
1544 rokiem. Duchem owym był Wawrzyniec Powodowski, zmarły w 1543 roku i
pochowany w obecnej kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Stanisława
Kostki. Ów Powodowski był joannitą, czyli kawalerem maltańskim. Tak pisze o nim
Edward Raczyński we "Wspomnieniach
Wielkopolskich": Urodzony Wawrzyniec
Powodowski, ślechetny rodem i cnotami, odebrawszy lepsze wychowanie i
ozdobiwszy oneż życiem dworskiem, bojaźnią bożą od dzieciństwa umysł napoiwszy,
miły był Bogu i ludziom. Na koniec obdarzony znakomicie miłością pobożnością,
mądrością, radą i innemi cnotami, poświęcił się stanowi wojskowemu, a zostawszy
kawalerem maltańskim, dobra zakonu tu w województwie poznańskim leżące objął
jako Komandor, potwierdzony był w roku 1531 z wszelkiem prawem na tę godność.
[...] Po śmierci przez roku cały (dziwny
pobożnemi i tajemniczemi zjawieniami) z grobu wychodził i podczas mszy
uroczystych śpiewanych u wielkiego ołtarza, z dobytym mieczem podczas ewangelii
świętej, między stallami prałatów i kanoników a stallami niższego duchowieństwa
widocznie stawał. Po ukończeniu zaś mszy niknął.
Powodem tego
zjawiska był fakt pokuty Powodowskiego. Owy kawaler maltański zaniedbywał za
życia obowiązki religijne i podawał się za komandora, którym w istocie nie był. Jak głosi tablica znajdująca się na
jedynym z filarów, w dniu 26 kwietnia 1544 roku po odprawianiu specjalnego
nabożeństwa, duch Wawrzyńca zniknął i już się więcej nie pojawił.
Diabeł i zjawa w kościele bernardynów
Bernardyni,
czyli odłam zakonu Franciszkanów, zostali sprowadzeni do Poznania w 1456 roku
przez biskupa Andrzeja z Bnina i zamieszkali w osadzie Piaski, poza murami
miasta, czyli na dzisiejszym placu Bernardyńskim. Bracia prowadzili kronikę, w
której pod rokiem 1465 zapisali dziwne i niepokojące zjawisko. Otóż diabeł,
któremu przybycie pobożnych braciszków było nie w smak, przybierał postać
zakonnika, strasząc nowicjuszy, chcąc wykurzyć ich z klasztoru. Nie był to
jednak koniec diabelskich zakusów na klasztor. Otóż (o zgrozo) co gorsza, w habicie zakonnym wychodził nad
odnogę rzeki Warty, gdzie niewiasty bieliznę pierały i rozmową lubieżną,
obnażeniem i tym podobnemi pokusy niewiasty te do nierządu zachęcał. W
końcu braciszkowie postanowili złapać biesa, ale ten przybrał postać osła,
wskoczył do Warty i już go więcej nie widziano.
Przez wiele lat
braciszkowie bernardyni mieli spokój. Aż
tu niespodziewanie: W r. 1610 pochowano w kościele ks. Bernardynów
zwłoki ślachcica, który w exkomunice umarł. Otóż ślachcic przez kilka dni o
północy, gdy zakonnicy pacierze odmawiali, na koniu z włócznią w ręku od
wielkiego ołtarza do drzwi na wyskok jeździł. Jeżdżenie tego potępieńca po
kościele trwało dopóty, dopóki ciała jego z grobów klasztornych nie wyrzucono. Drastyczny
to, ale skuteczny sposób na pozbycie się ducha. Od tej pory już nikt ani nic
nie przeszkadzało pobożnym ojcom bernardynom w modlitwie i kontemplacji.
Zjawa w farze
Ostatnią z
poznańskich zjaw, a w dodatku jedyną, która się jeszcze od czasu do czasu
ukazuje, można spotkać w jednym w najwspanialszych kościołów barokowych w
Polsce, czyli w poznańskiej farze p.w. św. Stanisława biskupa, a jednocześnie
kościele kolegiackim parafii św. Marii Magdaleny. Została ona zbudowana w
latach 1651 – 1701 dla zakonu jezuitów w miejsce dawnego kościoła św.
Stanisława biskupa, który okazał się za mały dla potrzeb zakonników. Po pożarze
dawnej kolegiaty farnej p.w. św. Marii Magdaleny w 1773 roku i rozbiórce jej
ruin na początku XIX wieku, kościół św. Stanisława przejął funkcję fary, czyli
głównego kościoła miejskiego i jednocześnie kościoła parafialnego dla parafii
św. Marii Magdaleny. Więcej informacji znajdą Państwo w moim tekście: Perła poznańskiego baroku (link:http://poznanskiehistorie.blogspot.com/2011/06/pera-poznanskiego-baroku.html ).
Prawdziwą ozdobą
kościoła są organy wykonane w latach 1872 – 1876 przez niemieckiego
organmistrza, Friedricha Ladegasta. Kosztowały one 24 tysiące marek, z czego
połowę zapłaciła pewna tajemnicza starsza dama, która zastrzegła sobie
anonimowość. Barwa dźwięku organów oceniana jest przez specjalistów wyżej, niż
organów oliwskich czy leżajskich. W latach 2000 – 2001 przeprowadzono gruntową
renowację cennego instrumentu. Właśnie z organami wiąże się zjawa z fary. Ową
zjawą ma być właśnie tajemnicza ofiarodawczyni organów. Pewnej listopadowej
nocy w 2000 roku widział ją organmistrz farny. Nagrywano wówczas płytę z
utworami organowymi dla Radia Merkury. Wszystkie
światła były pogaszone, pozamykałem drzwi na klucz. [...] Stałem przy organach. Na schodach do nich
prowadzących panowały egipskie ciemności. Za dnia jest tam trudno wdrapać się
starszym osobom, a co dopiero nocą. Nagle, jakby znikąd pojawiła się starsza,
ubrana na czarno kobieta. Nogi się pode mną ugięły. Wrażenie było niesamowite.
Pokazałem jej tylko, że ma być cicho. Stanęła sztywno z boku. Była bardzo
stara. Przygarbiona, trzęsąca się, wspierała się na lasce. Gdy nagranie się
zakończyło podszedłem do niej i zapytałem , co tutaj robi. „Przyszłam do fary”
– powiedziała. Dała sprowadzić się na dół. Chciałem ją nawet odprowadzić do
domu, ale nie chciała, powiedziała, że mieszka niedaleko. Potem nagle jakby
zniknęła. Była 1.00 w nocy...
Tajemniczą zjawę
widziało jeszcze kilka osób. Ponoć duch fundatorki wspaniałych farnych organów,
co jakiś czas przychodzi do kościoła aby nacieszyć się swoim darem i przekonać
się, czy współcześni dobrze się organami opiekują.
Niezależnie od
tego, czy ktoś wierzy w duchy, czy nie, jedno jest pewne – świat bez opowieści
o tajemnych zjawach byłby nudny. Legendy o duchach ubarwiają każdą wycieczkę po
zamkach, kościołach czy klasztorach i znacznie bardziej przemawiają do
wyobraźni, niż suche fakty i daty związane z historią tej, czy innej budowli.
Źródło:
J. Sobczak, Duchy i zjawy wielkopolskie, Poznań 2002.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz