Strony

niedziela, 19 stycznia 2014

Wehikuł czasu, czyli jak się żyło w Poznaniu 600 lat temu, część 2

K
ontynuujemy naszą wędrówkę po Poznaniu A.D. 1414.

Po rozmowie z biskupem Wyszem, kupcem Mikołajem Strosbergiem i jego córką Agnieszką, udałem się do gospody „Pod Złotym Jeleniem” przy ulicy, która dzisiaj nazywa się Świętosławska, a wówczas nosiła miano Koziej. Zarówno piwo, jak i potrawy, które tam zjadłem, zupełnie odbiegały od tego, do czego przywykłem, a samo pomieszczenie było brudne, ciemne i zadymione, ale w końcu to początek XV wieku, więc nie ma co narzekać. Zjadłem sporo kawałek wieprzowiny, przyprawionej głównie ziołami z kaszą i grochem, a do tego piwo, które mało przypominało te, które pijemy w naszych czasach. Nie przypadło mi prawdę mówiąc do gustu. W gospodzie poznałem czeladnika szewskiego Tomasza, liczącego sobie 21 lat. Poprosiłem go w krótką rozmowę, a w zamian postawiłem mu piwo.


Czeladnik Tomasz: Niełatwe jest życie moje jaśnie panie. Pochodzę ze wsi Rataje, a pan ojciec oddali mnie kiedym pacholęciem był na naukę do mistrza szewskiego Andrzeja, który miał warsztat przy ulicy Szewskiej. Mistrz bata po prawdzie nie żałował, alem i nigdy głodny spać nie chodził. 


Średniowieczny szewc, źródło: Wikimedia.

Kiedym szesnasty rok życia skończył, mistrz mój uznawszy, że termin zakończony, przed brać cechową mnie zaprowadził i wyzwolił z terminu, czeladnikiem ogłosiwszy. Kazał takoż w szeroki świat ruszyć, aby biegłości w sztuce szewskiej nabyć. Poszedłem tedy u innych mistrzów nauki pobierać. Wprzódy w Kaliszu czas jakiś siedziałem, później do Wrocławia pojechałem z kupcami, którzy ofiarowali się mnie tam zabrać, za co pomogłem konie im oporządzać. We Wrocławiu siedział dwa roki, ale razu pewnego po pijanemu wziąłem się za łeb z jednym takim sługą jakiego możnego pana, za co mnie na dwie niedziele do wieży wsadzili i trzymali o chlebie i wodzie. Później jeszczem trochę po innych szlązkich miastach tułał się, aż roku ubiegłego do Poznania wróciłem, do mistrza Andrzeja, który bardzo już na zdrowiu podupadł, a sześć niedziel temu obumarł. Starsi cechu powiadają, że jak żałoba minie, winienem wziąć wdowę po mistrzu za żonę, choć jej już piąty krzyżyk idzie, a ja od czasu jakiegoś żyję z tą oto Kasieńką, która posługuje w tej karczmie. (Tu wskazał na rumianą dziewczynę, licząca sobie lat ok. 18 o pełnych kształtach, która się do nas uśmiechnęła). Księża ogniem piekielnym straszą, kiedy żyje się z dziewką bez ślubu, aleć wielu z naszych tak robi. Przeto i jam nie gorszy, a bywa że i do zamtuza na Butelskiej (ob. ulica Woźna) raz, czy drugi  pójdzie się (tu Tomasz uśmiechną się rubasznie). Cóż jednak poradzić? Wezmę ja moją majstrową za żonę, warsztat po mistrzu Andrzeju przejmę i majstersztyk przed starszymi cechu przedstawię, abym i sam mistrzem ostał. Kiedy już swój warsztat mieć będę, a żona mi obumrze, tedy młódkę jakąś za żonę wezmę. Ożenek z wdową nie wydaje mi się straszny, choć Kasieńki szkoda. Takie toć już życie nasze na tym padole. Dzięki wam panie za piwo i bądźcie zdrowi, radę jednak dobrą przyjmijcie. Jeśliby wam przyszła ochota zamtuz na Butelskiej nawiedzić, nad którym żona kata na baczenie, bądźcie ostrożni, bo tam łacno sakiewkę i życie postradać można.

W dawnym zamtuzie, źródło: Wikimedia. 

Podziękowałem Tomaszowi za rozmowę i dobrą radę i udałem się na dalsze zwiedzanie miasta. Postanowiłem obejrzeć kościół i klasztor dominikanów na miejscu dawnego kościoła św. Gotarda, w najstarszej części lokacyjnego Poznania. Podczas zwiedzania, natknąłem się na młodego człowieka w habicie nowicjusza dominikańskiego, brata Jacka (lat 18), który zgodził się opowiedzieć o sobie.

Brat Jacek: Wywodzę się z rycerskiego rodu, pieczętującego się Grzymałą, spod Szamotuł. Majątek nasz niewielki, choć ród starożytny. Ziemie po ojcach brat mój starszy Domarat przejął, a mnie umyślił do pobożnych braci dominikanów oddać. 

Dominikanin, źródło: Wikimedia.

Po prawdzie dobrze zrobił, jako, że do ksiąg większe mam umiłowanie, niż do miecza. Domarat, to wam jeszcze rzeknę, pod Grunwaldem i Koronowem z krzyżakami walczył. Krewniak mój kanonik poznański Mikołaj Kiczka powiadają, że jak dobrze wykształcę się, to i wysoko zajść mogę. Brat Ambroży, który w klasztorze nad księgami ma baczenie prawił, że każdy mnich od świętego Dominika winien znać Pismo Święte, księgi świętych Ojców Kościoła, filozofów pogańskich i innych mędrców, a takoż i świecką naukę mamy poznawać, bo zakon nasz do walki z herezją i nawracania pogan stworzony. Pierwszą powinnością mędrca jest języki obce znać. Brat Ambroży w Italii czas jakiś siedział i tam księgi do naszej biblioteki nabywał. Zna on łacinę, grekę, język italski, niemiecki i mowę Francuzów. W klasztorze naszym dużo ksiąg różnych, których bez znajomości cudzoziemskich języków, próżno by zrozumieć. Brat Ambroży wieczorami przy kaganku studiuje italską księgę którą, jak powiada, jakiś Florentczyk zwany Dante napisał, a zwie się ona „Divina Commmedia”. Brat powiada, że tam wyobrażenia piekła, czyśćca i raju są, przeto wielką trwogą czytanie tej księgi napawać musi. Życie w klasztorze łatwe nie jest. Skoro świt wstać trzeba, później modlitwy, msza, nauki, śpiew psalmów. Jam jeszcze za młody, aby kazania ludowi głosić, ale i tak pracy w klasztorze dużo. Krew nieraz się burzy, młody wszak jestem i czasem chciałoby się wyjść, ale ojciec przeor zabraniają. Chodziłem ja onegdaj do domu możnego pana Naramowskiego, aby rodzinie  jego nieść pociechę duchową,  ale ojciec przeor i tego mi zabronili. W domu pana Naramowskiego córeczka gładka jest imieniem Elżbieta, przeto ojciec przeor niechętny okazał się mej bytności u nich. Prawi on, że w świecie jeno grzech i pokusa, a za furtą łacniej zbawiania duszy dostąpić można. Bracia, którzy przeciw posłuszeństwu występują, później pokutę odbyć muszą. A to noc całą leżą krzyżem, a to zamykają ich w karcerze o chlebie i wodzie, aby tam grzech swój rozważać mogli. Razu pewnego młodzi braciszkowie: Jan i Marcin wina z klasztornej piwnicy popróbowali, za co ojciec przeor nakazali ich wychłostać. 

Mnich popijający wino, źródło: Wikimedia.

Ojciec przeor surowy jest, ale człek to wielce pobożny, choć nieraz złorzeczy na braci z Góry Karmel, których król nasz do opieki nad kościołem Bożego Ciała sprowadził, że nadto w  łaski  królewskie i biskupie opływają, o nas dominikanach zapominając. Pożegnać was już muszę panie, bo rychło dzwony na nieszpory wzywać będą. Ostańcie przeto z Bogiem!

Po tej rozmowie z pobożnym braciszkiem, poszedłem dalej i dotarłem na gwarną ulicę Psią (obecnie ulica Szkolna), gdzie spotkałem niejakiego mistrza Pawła, starszego cechu piwowarów (lat 41).     

Mistrz Paweł: Nie za długo gadać mogę z wami  panie, bo trza roboty pilnować. Piwo nasze przednie, na stołach panów szlachty gości, a pono i sam pan starosta wielce w nim rozmiłowan. Lepsze ono od kościańskiego, bydgoskiego, a nawet świdnickiego. Króla jegomości chcielim piwem naszym uraczyć, ale najjaśniejszy pan jeno wodę pija. Jak pan nasz kościół Bożego Ciała wybudować kazał i onych braci karmelitów tam sprowadził, tedy siła pielgrzymów do Poznania zjeżdża, a ciż przecie pić coś muszą, bo od modłów w gardle zasycha. Baczyć jeno musim na tych, co na Chwaliszewie i Śródce piwo ważą, bo chcieliby je w Poznaniu przedawać. 

Warzenie piwa w średniowieczu, źródło: Wikimedia.

Chwaliszewo do kapituły należy, przeto panowie kanonicy dla pomnożenia zysków swych radzi piwowarów chwaliszewskich wspierać. Prawią w mieście, że kapituła rada byłaby u króla prawa miejskie dla Chwaliszewa wyjednać, ale Poznań miastem królewskim jest, przeto o nas, poddanych swoich król dbać będzie, a nie o chwaliszewiaków. Śródka zasię do biskupa należy, ale piwo tamte cienkie i kwaśne okrutnie, przeto nikt w Poznaniu pić go nie zechce, toć nasze poznańskie lepsze. Wiecie panie, żem starszym nad cechem piwowarskim. Cech nasz bogaty jest, pobożnych darów dla kościoła farnego nie żałujem, a  ja sam wraz z inszym mistrzem piwowarskim – Marcinem, wraz z ławnikami, panami kupcami i starszym inszych cechów, rajców i burmistrzów obieramy. Z każdego cechu po dwóch deputatów trzeci porządek miejski stanowi, który rajcy pospólstwem zowią. Kupcy radzi władzy i znaczenia nas pozbawić, ale my nie pozwolim. Nie zatrzymuję was już panie, bo robota pali. Bywajcie zdrowi!

Po rozstaniu z mistrzem Pawłem, postanowiłem zwiedzić ulicę Woźną, zwaną wówczas Butelską, która słusznie uchodziła wówczas za najgorszą ulicę w Poznaniu. Środkiem ulicy płynął rynsztok, znajdowało się tam kilka podejrzanych spelunek i miejski zamtuz, czyli dom publiczny. Mieszkali tam dwaj urzędnicy, napawający mieszkańców odrazą: kat i woźny. Czym zajmował się kat, powszechnie wiadomo. Woźny zaś nadzorował poznańskie więzienia. Pomny na rady czeladnika Tomasza, miałem pewne obawy przed pójściem tam, ale ciekawość okazała się silniejsza. Mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z katem, choć przechodnie dziwili się, że chcę rozmawiać właśnie w nim, ale wskazali mi basztę w której mieszka.  

Kat (nie podał imienia): Dziwię się panie, że macie śmiałość gadać ze mną. Widać, żeście nietutejsi. Dla ludzi kat jeno pogardy jest godzien. Ilem to razy słyszał złorzeczenia i uchylać się musiałem przed kamieniami i błotem. Wszakże kto, jak nie ja sprawiedliwość wymierzałby? To panowie rajcy i ławnicy sądy sprawują i wyrokami szafują, ja jeno je egzekwuję. Ścinam, wieszam, podejrzanych torturami badam,  takoż pod pręgierzem batożę, uszy i ręce złodziejom i krzywoprzysięzcom obcinam. Ludzie pogardą mnie darzą, aleć kiedy jeden i drugi nogę lubo rękę złamie, do mnie je nastawiać przychodzą. Kiedy trza skórę przeciętą zaszyć, takoż do mnie przychodzą, bo lepiej nad cyrulików i medyków na kościach ludzkich znam się (tu wybuchnął tak przeraźliwym śmiechem, że aż ciarki mnie przeszły).

Egzekucja, źródło: Wikimedia. 

Oprawcy wszak nie tylko karę  wymierzają, ale i leczą. Razu pewnego, gdym złodziejaszkowi jednemu rękę toporem odrąbał, zaraz mu ją opatrzyłem, aby się nie wykrwawił. Taki to już świat, że bez kata nie ma sprawiedliwości w mieście, ale mało znajdziesz tu takich, którzyby wdzięczność katu okazali, chyba jeno za to, że przyglądać się mogą, jak sprawiedliwość wymierzam pod pręgierzem, alboć na szubienicy za miastem. Bywajcie zatem panie. Lepiej, jak dłużej gadać nie będziem.

Pobyłem jeszcze trochę w mieście, zwiedziłem inne ulice i przedmieścia. Zwiedziłem wiele budynków, po których dziś już nawet fundamentów nie zostało. Wsiadłem po wszystkim do wehikułu czasu i wróciłem do naszych czasów. Pewnie nie raz jeszcze odwiedzę dawny Poznań i napiszę relację w tych wypraw. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz