Opowieść, którą
chcę Państwu przedstawić, może wielu osobom wydać się kontrowersyjna, a nawet
nieprzyzwoita, gdyż będzie to zarys historii poznańskiej prostytucji. Temat
wydał mi się ciekawy i warty opisania. Prostytucja, jako zjawisko społeczne,
stanowi od wielu lat przedmiot badań czołowych historyków, psychologów
społecznych i socjologów, Powstało na ten temat wiele poważnych rozpraw
naukowych. Dlaczegóż więc nie prześledzić dziejów przedstawicielek
„najstarszego zawodu świata” w naszym mieście? Zachęcam więc do lektury,
zapewniając jednocześnie, iż dowiedzą się Państwo wielu ciekawych rzeczy. Temat
ten jest dość obszerny, więc postanowiłem podzielić go na dwie części. Pierwsza
część, publikowana dzisiaj, obejmuje historię poznańskiej prostytucji do 1918
roku, a część druga, opublikowana w innym terminie, obejmować będzie czasy po
1918 roku.
Wbrew pozorom
średniowiecze, uchodzące za okres wyjątkowej religijności i surowych obyczajów,
odznaczało się liberalnym podejściem do kwestii prostytucji. Tolerowano
zjawisko płatnej miłości, a nawet
uważano je za zjawisko pożyteczne, po pierwsze dlatego, iż w kontaktach z prostytutką, mężczyźni mogli praktykować znacznie bardziej wyrafinowane techniki seksualne, które w domowych warunkach uchodziły za grzeszne i niegodne małżeńskiego łoża. Pojawiło się nawet powiedzenie rodem z Hiszpanii: „Najrozpustniej z nierządnicą, najświętobliwiej zaś z żoną”. Po drugie prostytucja uchodziła za mniejsze zło niż cudzołóstwo, a po trzecie instytucja prostytutki chroniła mężczyzn przed homoseksualizmem (przynajmniej w teorii). W Poznaniu naczelny zamtuz, czyli dom publiczny znajdował się na ulicy Woźnej, gdzie dodatkowo umiejscowiona była łaźnia miejska, która jednoznacznie kojarzyła się z miłosnymi igraszkami. Sława ulicy Woźnej przetrwała wieki, nawet po likwidacji miejskiego lupanaru w czasach zaborów. Oprócz niego, funkcjonowały jeszcze trzy domy publiczne, znajdujące się po za murami miasta: na Świętym Marcinie, Komandorii i Nowej Grobli. Działalność miejskich, dodajmy zupełnie legalnych prostytutek, nadzorował z woli rady nie kto inny, tylko kat miejski, a właściwie jego żona, ciągnąc z tego zyski, którymi prawdopodobnie dzielił się z kasą miejską. Można powiedzieć, że rada miejska wydawała swego rodzaju koncesje dla kobiet na kupczenie własnym ciałem, a kat nadzorował te właśnie miejskie prostytutki. Jednak obok legalnych „cór Koryntu”, istniało całe mnóstwo nielegalnych prostytutek, które trudniły się swoim procederem w karczmach, domach prywatnych, czy nawet w plenerze. Zyski z tego procederu ciągnęły stręczycielki, oraz właściciele domów, w których odbywały się schadzki. Jednak w przypadku złapania na gorącym uczynku takich „niekoncesjonowanych” gamratek ich los był straszny, były publicznie karane, głównie chłostą. Kary spotykały też sutenerów.
uważano je za zjawisko pożyteczne, po pierwsze dlatego, iż w kontaktach z prostytutką, mężczyźni mogli praktykować znacznie bardziej wyrafinowane techniki seksualne, które w domowych warunkach uchodziły za grzeszne i niegodne małżeńskiego łoża. Pojawiło się nawet powiedzenie rodem z Hiszpanii: „Najrozpustniej z nierządnicą, najświętobliwiej zaś z żoną”. Po drugie prostytucja uchodziła za mniejsze zło niż cudzołóstwo, a po trzecie instytucja prostytutki chroniła mężczyzn przed homoseksualizmem (przynajmniej w teorii). W Poznaniu naczelny zamtuz, czyli dom publiczny znajdował się na ulicy Woźnej, gdzie dodatkowo umiejscowiona była łaźnia miejska, która jednoznacznie kojarzyła się z miłosnymi igraszkami. Sława ulicy Woźnej przetrwała wieki, nawet po likwidacji miejskiego lupanaru w czasach zaborów. Oprócz niego, funkcjonowały jeszcze trzy domy publiczne, znajdujące się po za murami miasta: na Świętym Marcinie, Komandorii i Nowej Grobli. Działalność miejskich, dodajmy zupełnie legalnych prostytutek, nadzorował z woli rady nie kto inny, tylko kat miejski, a właściwie jego żona, ciągnąc z tego zyski, którymi prawdopodobnie dzielił się z kasą miejską. Można powiedzieć, że rada miejska wydawała swego rodzaju koncesje dla kobiet na kupczenie własnym ciałem, a kat nadzorował te właśnie miejskie prostytutki. Jednak obok legalnych „cór Koryntu”, istniało całe mnóstwo nielegalnych prostytutek, które trudniły się swoim procederem w karczmach, domach prywatnych, czy nawet w plenerze. Zyski z tego procederu ciągnęły stręczycielki, oraz właściciele domów, w których odbywały się schadzki. Jednak w przypadku złapania na gorącym uczynku takich „niekoncesjonowanych” gamratek ich los był straszny, były publicznie karane, głównie chłostą. Kary spotykały też sutenerów.
Źródło: Wikimedia |
Domy publiczne w
Poznaniu przypominały karczmy. Klient przychodził coś zjeść, wypić i
porozmawiać ze znajomymi, a potem z wybraną przez siebie panną, udawał się do
odosobnionego pokoiku. Poznańskie prostytutki pochodziły ze wszystkich grup
społecznych, nie brakowało też szlachcianek. Wiele z nich w dzień pracowało
jako służące, mamki, czy kucharki, a w nocy uprawiały nierząd, który traktowały
jako dodatkowe źródło dochodu. Trudno powiedzieć o wieku prostytutek. Zapewne
rozpoczynały swoją działalność między dwunastym, a szesnastym rokiem życia, w
kończyły po trzydziestce. Klienci również rekrutowali się ze wszystkich stanów
i zawodów. Niemałą klientelę stanowili przyjezdni kupcy, szlachcice, oraz
pospolici przestępcy, wydający w domach publicznych swój złodziejski łup, ale
bywali też księża, zakonnicy i Żydzi, choć stosunki seksualne między Żydami, a
chrześcijanami były zakazane. Nierzadko dochodziło tam do bójek i kradzieży. Kradły
często same gamratki. Wiele prostytutek przyjeżdżało do Poznania z całej
Polski. W stolicy Wielkopolski odbywały się liczne jarmarki, który stanowiły
prawdziwe żniwo do „cór nocy”. Radni miejscy, a zwłaszcza kat, mieli sporo
pracy ze zwalczaniem nielegalnej prostytucji w tych dniach. Zróżnicowane były
również koszty płatnej miłości. Najmniej zarabiały bezdomne prostytutki,
wabiące klientów koło bram miejskich. Uprawiały swój proceder gdzie popadnie, przez co zwano je „przypłotnicami”. Ich klientelę stanowili mężczyźni, wywodzący się z
nizin społecznych, często także z półświatka. Najlepiej zarabiały z kolei
atrakcyjne dziewczęta, prowadzące samodzielną działalność gospodarczą, najlepiej
we własnym mieszkaniu, co gwarantowało dyskrecję. Ich klientami bywali:
szlachta, kupcy, patrycjusze i duchowieństwo. Seks z duchowieństwem i Żydami był surowo zakazany,
stąd klienci ci musieli słono płacić za usługi.
Źródło: Wikimedia. |
Wcielenie
Poznania w 1793 roku do Prus otwarło nowy rozdział z dziejach prostytucji w
naszym mieście. Władze pruskie nie zwalczały płatnej miłości, gdyż w samym
państwie Hohenzollernów od czasów Fryderyka Wielkiego była ona legalna i
opodatkowana. Wprowadzono jedynie przepisy prawne, regulujące ten proceder.
Każda prostytutka musiała otrzymać od władz koncesję na uprawianie swojego
zawodu. W tym celu musiała zostać zarejestrowana i zatrudnić się w którymś z
domów publicznych, którego właściciel odprowadzał stosowny podatek. Co cztery
tygodnie prostytutki zobowiązane były zgłaszać się na badania do szpitala św.
Gertrudy, za które musiały płacić z własnej kieszeni. Sam zamtuz nie mógł
mieścić się przy żadnej z głównych ulic miasta, a także przy szkołach i
koszarach. „Córy Koryntu” nie mogły wabić klientów na ulicach, a domy uciech
były regularnie sprawdzane przez policję. Dodatkowo właściciele zamtuzów byli
zobowiązani do przeszkolenia pracownic z zakresu chorób wenerycznych, głównie z
tego, jak rozpoznawać znaki na ciele mężczyzn, którzy takimi chorobami byli
zarażeni. Prostytutki, które zachorowałyby na choroby weneryczne, mogły
korzystać w miejskim szpitalu z
bezpłatnego leczenia. Choroby przenoszone drogą płciową były prawdziwą plagą w
ówczesnych czasach. Ostro władze zabrały się za zwalczania nielegalnej
prostytucji. Niezarejestrowane panny były poddawane chłoście, a ich sutenerzy
wtrącani do więzienia. Właściciele domów publicznych, którzy zatrudniali prostytutki „na
czarno” żeby nie płacić podatków, tracili koncesje, płacili wysokie kary, bądź
lądowali za kratkami. Nielegalną prostytucję zwalczano ze względów
ekonomicznych (szara strefa), oraz zdrowotnych, groziło to bowiem
rozprzestrzenianiu się chorób wenerycznych.
Ostatecznie
jednak w połowie XIX wieku władze pruskie nakazały zamykać legalne do tej pory
domy uciech, oraz zakazały ciągnąć zysków z prostytucji. Przymykali jednak oczy
na panny, które dalej kupczyły swoimi wdziękami, byle robiły to dobrowolnie, w
ukryciu, regularnie się badały i unikały szkół, koszar i popularnych lokali
rozrywkowych.
Prawdziwy
rozkwit prostytucji miał miejsce po koniec XIX wieku. Poznań wkroczył na drogę
dynamicznego rozwoju, niespotykanego od stuleci. Zwiększył się także repertuar form
i specjalizacji zawodowej „dziewczynek”: prostytucja uliczna, hotelowa,
pociągów pośpiesznych, teatralna, kinowa i jarmarczna. Popyt na usługi
seksualne wzrastał w czasie imprez handlowych, zwłaszcza jarmarków
świętojańskich, oraz uroczystości państwowych. Tuż przed wybuchem I wojny
światowej w Poznaniu zanotowano 139 jawnych i aż 410 potajemnie dorabiających
„cór Koryntu”.
Cześć druga
ukarze się w późniejszym terminie.
Źródło:
Adam
Pleskaczyński, Tomasz Specyał, Kryminalna
historia Poznania, Poznań 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz