Strony

poniedziałek, 23 września 2013

Poznań w oparach czarnej magii

Procesy o czary należą do najciemniejszych kart w historii Europy. Zabobonny strach przed siłami nieczystymi, ciemnota, a czasem po prostu zwykła ludzka zawiść, doprowadziły na stos dziesiątki tysięcy kobiet. Warto jednak zaznaczyć, że wbrew obiegowej opinii, to kraje protestanckie, a nie katolickie przodowały pod względem liczby domniemanych czarownic skazanych na tę okrutną śmierć. Pierwsza polska czarownica o której wiemy, spłonęła w 1511 roku w podpoznańskim Chwaliszewie.

Zanim omówię kwestię czarownic i czarowników w Poznaniu, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego tyle kobiet oskarżono o czary i kontakty z mocami piekielnymi? Największe natężenie procesów o czary  miało miejsce w Europie Zachodniej (głównie w krajach niemieckich) od XV do XVII wieku. W Polsce wyglądało to inaczej (zawsze byliśmy nieco zapóźnieni w stosunku do Zachodu). Pierwsze procesy
domniemanych czarownic w naszym kraju zaczęły się na początku XVI wieku, a ostatni, odnotowanych w źródłach, miał miejsce w 1775 roku. Przypuszcza się, że głównym powodem polowań  na czarownice, były niepokoje, jakie towarzyszyły przejściu od średniowiecza do czasów nowożytnych. Stary, znany świat kończył się, kapitalizm zastępował feudalne stosunki, monarchowie sięgnęli po władzę absolutną, a społeczeństwa powoli emancypowały się spod władzy Kościoła. Do tego doszedł jeszcze wynalazek druku, co spowodowało wybuch rewolucji umysłowej, a wreszcie przyczyniło się do rozwoju reformacji. Rozpoczął się proces budowy państw narodowych, a średniowieczny uniwersalizm przechodził do historii.

Czarownice wg dawnych wierzeń, źródło: Wikimedia.

Często, kiedy dochodziło do podobnych zaburzeń, rosło zapotrzebowania na „kozły ofiarne”, na których można było zwalić winę za wszelkie zło tego świata. Wkrótce wskazano na czarownice, jako sprawczynie wszelkich nieszczęść. Tropiciele czarownic otrzymali  potężną broń do ręki, a był nią sławny „podręcznik” do walki z czarnymi  mocami, znany powszechnie Młot na czarownice (Malleus Maleficarum), wydany w 1487 roku, którego autorami byli dwaj dominikanie – Heinrich Kramer i Jacob Sprenger. Polskie wydanie ukazało się w 1614 roku w Krakowie. Młot wyjaśniał, jak wielkim zagrożeniem dla świata są kobiety uprawiające czary, jak je rozpoznać i jak zwalczać. Miałem okazję czytać niedawno to „dzieło” i muszę przyznać, że chwilami ciarki przechodziły po plecach.

Strona tytułowa Młota na czarownice, źródło: Wikimedia.

Dlaczego jednak zdecydowana większość osób skazanych za uprawianie czarów, to kobiety? No cóż (z góry przepraszam wszystkie panie), kobiety uważano za istoty mniej inteligentniejsze od mężczyzn, słabe, płoche, a przez to bardziej podatne na podszepty Szatana i uleganie mu. Kobiety oskarżano ponadto o lubieżność, wodzenie na pokuszenie mężczyzn i odrywanie ich od pobożnych praktyk. Nawet święci i doktorzy Kościoła dowodzili, że kobieta już ze swej natury jest bardziej skłonna do grzechu, niż mężczyźni. „Femina instrumentum diaboli est” („Kobieta jest narzędziem diabła”), mawiano w średniowieczu. Ofiarami polowań na czarownice padały głównie kobiety z gminu, zadecydowanie rzadziej szlachcianki. Do oskarżenia o kontakty z diabłem i w konsekwencji uprawiania czarów, wystarczyło fakt, że dana kobieta zna się na ziołach, zajmuje się medycyną naturalną, ze zbyt małą gorliwością oddaje się pobożnym praktykom, czy też różniła się nieco od innych członków społeczności. Często wystarczała zwykła plotka lub pomówienie wynikające z zawiści.

W procesach o czary dowody winy lub niewinności podsądnej były oparte na irracjonalnych przesłankach. Uważano bowiem, że prawdziwym oskarżonym jest sam Szatan, a czarownica jest tylko jego bezwolnym narzędziem. Kluczową sprawą było udowodnienie, czy diabeł pomaga swoim „przyjaciółkom” podczas postępowania dowodowego, czy też nie. Jeśli pomagał, oznaczało to, że czarownica rzeczywiście jest narzędziem w rękach księcia ciemności. Mallus Malleficarum, ta ówczesna „biblia zabobonu” dawała wskazówki, jak można wykazać, że dana kobieta znajduje się we władzy Szatana. Odbywało się to poprzez szereg tzw. „prób”. Jedną z najczęściej stosowanych, była  próba ognia i wrzątku. Oskarżona musiała na przykład dotknąć rozgrzanego do czerwoności żelaznego pręta bądź wydobyć jakiś przedmiot zanurzony w garnku z wrzątkiem. Jeśli po kilku dniach rany dobrze się goiły, znaczyło to, że kobieta jest niewinna, jeśli goiły się źle, był to bezsporny dowód winy oskarżonej. Często stosowano też próbę wody. Polegała ona na wrzuceniu kobiet posądzonych o czary lub kontakty z diabłem, do najbliższego zbiornika wodnego. Jeśli podsądna utrzymywała się wodzie, oznaczało, że sam Szatan jej pomaga, ergo – jest winna. Jeśli tonęła, wówczas ją uniewinniano. Powszechnie sądzono, że kobiety, które utrzymywały kontakty seksualne z diabłem stawały się lekkie, co umożliwiało im m. in. latanie na miotłach, więc taka kobieta nie mogła pójść natychmiast pod wodę. Idąc tym samym tropem, stosowano próbę wagi, polegającą na ważeniu oskarżonych, jednakże taką metodę stosowano głównie w Holandii. W Polsce raczej nie stosowano próby wagi. Zgodnie w ówczesnymi wierzeniami, kobiety które zawarły pakt z diabłem, zostawały przez niego oznaczone jakimś znamieniem. Wystarczyła więc kurzajka, pieprzyk lub inne znamię, aby rzucić podejrzenie na tę czy inną kobietę. Podobnych prób było oczywiście więcej, podałem tylko te najczęściej stosowane.

"Badanie" potencjalnej czarownicy, źródło: Wikimedia.

Kiedy w wyniku zastosowanych prób wytypowano już „czarownice”, należało już tylko uzyskać od nich przyznanie się do winy, a później wysłać na stos. Kiedy przesłuchanie nie dawało rezultatu, przystępowano do tortur. Wstępem do nich było pozbawianie oskarżonych owłosienia, gdyż sądzono, że diabeł potrafi schować się we włosach. Już samo golenie było torturą bo po pierwsze, czynność taka wykonywana przez kata i jego pomocników, była poniżająca, a po drugie, niezwykle bolesna. Repertuar tortur stosowanych w tamtych czasach był niezwykle szeroki. Co jak co, ale w dziedzinie zadawania bólu bliźnim, ludzka wyobraźnia nie zna granic. Można było np. miażdżyć kości stóp przy pomocy „hiszpańskiego buta”, stosować rozciąganie, wyrywać kawałki ciała przy pomocy szczypiec, przypalać, czy też miażdżyć palce. Często zapewne oskarżone umierały już podczas tortur. Co ciekawe, z obawy przed ingerencją sił nieczystych, często zanurzano narzędzia tortur w święconej wodzie! Jeśli kobiety mdlały podczas „badania”, odmawiały przyznawania się do winy lub też mężnie znosiły męki, był to niezbity dowód, że diabeł im pomaga.

Egzekucja kobiety skazanej za czary, źródło: Wikimedia.

Pora zatem zawitać do grodu Przemysła. W poznańskim Archiwum Państwowym odnaleźć można wiele dokumentów z procesów o czary, odbywających się w tym mieście. Jak już wspomniałem, pierwszą czarownicę w Polsce spalono w podpoznańskim Chwaliszewie w 1511 roku. Chwaliszewo oczywiście nie było wówczas częścią Poznania i stanowiło odrębne miasto. W Poznaniu właściwym, pierwszy proces o czary miał miejsce w 1544 roku. Spalono wówczas niejaką Dorotę Gniećkową, Agnieszkę z Żabikowa i Annę Siecczyną. Oskarżono je o sprowadzanie chorób, zajmowanie się wróżbiarstwem i inne niecne praktyki. W 1582 roku skazano na stos Annę Chociszewską, która przyznawała się do seksu z diabłem. 1645 roku spalono Reginę Boroszkę, która twierdziła, że oddawała się całemu tabunowi diabłów, a nawet potrafiła wymienić ich imiona: Tórz, Rokicki, Trzcinka, Pacholica i Rogaliński. O ile większość skazanych za uprawianie czarów, to kobiety, to jednak w 1722 ścięto w Poznaniu niejakiego Andrzeja Bocheńskiego, który przyznał się do zaprzedania duszy diabłu. Oczywiście, to tylko kilka przykładów głośnych procesów o czary w Poznaniu. Nie chciałbym przecież zanudzać Czytelników.  

Artykuł o czarnej magii w Poznaniu nie byłby pełen bez omówienia działalności osób, którzy zajmowali się praktykami z pogranicza nauki i magii. Mowa tu oczywiście o alchemikach i astrologach. Wiek XVI obfitował w różnej maści astrologów, alchemików i czarowników. W 1491 roku wytoczono proces niejakiemu Kasprowi, bakałarzowi i altaryście kościoła św. Marii Magdaleny. Stanął on przed sądem biskupim oskarżony  o uprawianie alchemii. Proces trwał z przerwami aż piętnaście lat i zakończył się jedynie napomnieniem i zakazem sporządzania podejrzanych płynów. W połowie XV wieku żył w Poznaniu pewien niewidomy wróżbita i czarownik, Jan Grelich. Ponoć potrafił przewidywać przyszłość, szukać rzeczy zagubionych przy pomocy różdżki i wykryć złodziejów. Mówiono, że potrafi  też rzucać czary. Cieszył się on niezwykłą popularnością i dorobił znacznej klienteli. W 1452 roku stanął przed sądem konsystorskim, choć nie wiadomo, jak zakończyła się jego sprawa.

W pracowni alchemika, źródło: Wikimedia.

W XVI wieku w Poznaniu żyło dwóch światowej sławy alchemików, którymi byli: rabin Jehuda Loew ben Becalel i Kasper Goski. Rabinowi Jehudzie ben Becalelowi poświęciłem już kiedyś tekst pt. Twórca praskiego golema był poznaniakiem, natomiast Kasper Goski (zm. W 1576) to także postać zasługująca na wzmiankę. Pochodził z Sochaczewa, a z wykształcenia był lekarzem. Ukończył Akademię Lubrańskiego, Akademię Krakowską i uniwersytet w Padwie. W 1552 roku osiadł w Poznaniu, gdzie zajmował się medycyną, pisywał traktaty z zakresu astronomii i astrologii, a także potrafił przewidywać przyszłość. Kilkakrotnie był wybierany na burmistrza Poznania, reprezentował miasto na sejmach i posiadał kamienicę przy Rynku. Sławę przyniosło mu przepowiedzenie zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad turecką w bitwie pod Lepanto w 1571 roku, za co otrzymał od Republiki Weneckiej tytuł patrycjusza i dożywotnią pensję w wysokości 300 dukatów rocznie. Przyjaźnił się też z najsłynniejszym polskim czarnoksiężnikiem – Mistrzem Twardowskim, który choć znany gównie z legend, był postacią w krwi i kości.

Jeśli chodzi o procesy o czary, to Poznań jakoś szczególnie nie wyróżniał się wśród innych miast Rzeczpospolitej. Bardziej godnym odnotowania była fakt zamieszkiwania w tym mieście dwóch światowej sławy astrologów – rabina ben Becalela i Kaspra Goskiego.

 Źródło:
Z. Boras, Kasper  Goski, w: Wielkopolski Słownik Biograficzny, praca zbiorowa pod redakcją A. Gąsiorowskiego i J Topolskiego, Warszawa – Poznań 1983.
P. Głuszek, Czarownice na stos, cz. 1, http://alehistoria.blox.pl/2010/09/CZAROWNICE-NA-STOS-CZ1.html, dostęp 18.09.2013 r.
P. Głuszek, Czarownice na stos, cz. 2, http://alehistoria.blox.pl/2010/09/CZAROWNICE-NA-STOS-CZ2.html, dostęp 18.09.2013 r.
A. Pleskaczyński, T. Specyał, Kryminalna historia Poznania, Poznań 2008.
M. Rybka, Środki dowodowe w procesach czarownic, http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4486, dostęp 19.09.2013 r.

M. Rybka, Tortury i ich rola w postępowaniu dowodowym o czary, http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4498/q,Tortury.i.ich.rola.w.postepowaniu.dowodowym.o.czary, dostęp 19.09.2013 r.

4 komentarze:

  1. oj długo by mówić o "czarownicach" w Polsce :) Późno zaczęto, i późno zakończono ,,sądy,, czarownic... :) Bardzo ciekawy artykuł ;)
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Pozdrawiam piękną region Lemkowyny i Beskidu Niskiego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prócz przyczyn prześladowania kobiet wskazanych przez Autora, dodałbym jeszcze taką. Mężczyźni u władzy, plus ich lęk przed kobiecością i kobiecą seksualnością. Jak stara psychologia, tak znane jest zjawisko projekcji. To, czego boimy się w sobie, rzutujemy na zewnątrz i już jest „winny”. Dodajmy do tego tajemniczość. Wydaje się, że kobieta dla mężczyzny wciąż jest większą tajemnicą, niż na odwrót. Podobnie szatan i piekło wydają się bardziej tajemnicze, niż Niebo. Prosty zlepek skojarzeń, i stos gotowy. Straszne, tym bardziej, że w imię religii i Boga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Panem. Nawet dziś mężczyźni tak naprawdę boją się kobiet, choć mało który to przyzna. Boimy się kobiet ambitnych, zaradnych i silnych. Wtedy obawiano się, że kobieta może zawładnąć mężczyzną i spowodować jego upadek. Stąd oskarżenia pod adresem kobiet, wyróżniających się w jakiś sposób z otoczenia.

      Usuń