Z
|
apraszam
na drugą część relacji z podróży wehikułem czasu do Poznania w roku 1650. Tydzień
temu przedstawiłem zapis ze spotkania tylko z jednym, ale za to niezwykłym
człowiekiem - Krzysztofem Arciszewskim. Dziś czeka nas spotkanie z kolejnymi
osobami.
Wszedłem do Poznania ulicą Wrocławską,
która tego dnia była niezwykle zatłoczona. Większość przechodniów nosiła naszyty
na płaszczach herb Łodzia. Jak się okazało, byli to słudzy wojewody
poznańskiego Krzysztofa Opalińskiego, pieczętującego się właśnie Łodzią.
Opaliński zmierzał akurat ze swego zamku w Sierakowie na sejm do Warszawy i po
drodze zatrzymał się w Poznaniu. Stanął kwaterą w jednej z przyrynkowych
kamienic, gdzie gościny udzielił mu burmistrz Stanisław Bujkowicz. Mógł
oczywiście zatrzymać się na zamku, ale znana była powszechnie jego niechęć do
starosty Bogusława Leszczyńskiego, wolał więc skorzystać z zaproszenia
poczciwego mieszczanina.
Wojewoda Krzysztof Opaliński, źródło: Wikimedia. |
U
pana wojewody
Krzysztof Opaliński był wszechstronnie
wykształconym, zamożnym i wpływowym magnatem, absolwentem kilku europejskich
uniwersytetów. Już od najmłodszych lat brał udział w życiu politycznym
Rzeczpospolitej oraz kilka razy posłował do zagranicznych dworów. W 1645 roku
zawarł małżeństwo per procuram pomiędzy
Władysławem IV a Ludwiką Marią Gonzaga. W 1637 roku został wojewodą poznańskim.
Zapisał się niechlubnie w historii Polski, jako ten, który poddał w 1655 roku
Szwedom wielkopolskie pospolite ruszenie pod Ujściem. Opaliński był też utalentowanym
poetą, a w chwili, kiedy spaceruję po Poznaniu, spod pras drukarskich wyszedł
anonimowy poemat pt. Satyry albo przestrogi
do naprawy rządu i obyczajów w Polszcze należące, na pięć ksiąg rozdzielone.
Autorem tego poematu był właśnie wojewoda, a utwór zaczyna się tak:
„Nierządem
Polska stoi” – nieźle ktoś powiedział;
Lecz
drugi odpowiedział, że nierządem zginie.
Pan
Bóg nas ma jak błaznów . I to prawdy blisko,
Że
między ludźmi Polak jest Boże igrzysko.
Postanowiłem poprosić pana wojewodę o
audiencję. Na szczęście, Opaliński
zgodził się poświęcić mi kilka minut.
Zamek Opalińskich w Sierakowie, źródło: Wikimedia. |
Krzysztof
Opaliński. Siadajcie
panie, wiele czasu poświęcić wam nie mogę, bo robota pali. Sejm blisko, a tam
wielce gardłować szlachta będzie, jako, że kozactwo z Tatarami się zwąchawszy,
głowę podniosło i w siłę rośnie. Wprawdzie ugoda zawarta, ale czy Ukraina
spokojna będzie, tego nikt zawarować nie może. Jam wraz z panami: Kisielem i
Ossolińskim za ugodą byłem i dalej obstaję przy tem, aleć książę Jeremi
Wiśniowiecki, panowie Zasławscy i insi, których dobra ukrainne kozactwo zajęło,
do wojny namawiają, aleć jak do wojny dojść może, kiedy skarbiec pusty? Król
nasz sam nie wiem, czyli za wojną, czy za pokojem jest. Nie taki on, jak brat
jego nieboszczyk król Władysław. Powiadają, że Jan Kazimierz więcej na niewiasty
łasy, nieźli spraw krajowych pilnuje. Raz radby na koń ruszyć, a raz w
zadumaniu wielkim i melancholii dni przeżywa. Jam wprawdzie za nim na elekcyi
był, aleć nie wiem, czyliż on dobrym królem będzie. W sejm tedy trzeba będzie wielkie baczenie mieć, aby partia wojenna górą
nie była. Tu w Wielkie Polszcze spokój jest i niebezpieczeństwa znikąd nie ma,
tedy szlachta tutejsza na wojnę nieskora ruszyć, łyczkom zaś takoż wojna nie
pachnie, boć łacniej im towary przedawać, kiedy pokój panuje. Mnie też lepiej tu
siedzieć, nieźli w Warszawie, alboć na wojnie. Zamek w Sierakowie opatrzyć
trzeba, dwór we Włoszakowicach niedawnom wzniósł wedle projektów Włocha Krzysztofa
Bonadury, którego stryj mój sprowadzić do nas raczył. Jeśli chcecie panie,
możecie z nim takoż słowo zamienić. Siedzi on w Poznaniu i tu wieżę kościoła
Bożego Ciała buduje. Szczęściem, nie ma teraz z grodzie pana starosty
Leszczyńskiego, boć zawzięty on okrutnie na mnie i familię mą, utrzymując, iż
Leszczyńscy pierwszym rodem w Wielkiej Polszcze są, aleć toć jeno jego przechwałki.
A otóż i owy Włoch Bonadura, a ja nie zatrzymuję już waćpana, bywajcie zdrowi.
Starosta Bogusław Leszczyński, źródło: Wikimedia. |
Mistrz
z Lombardii w Poznaniu
Krzysztof Bonadura Starszy został
sprowadzony z Włoch do Polski około roku 1615 przez Jana Opalińskiego, stryja
obecnego wojewody poznańskiego. Przez wiele lat pracował dla Opalińskich,
projektując m.in.: kościół parafialny w Grodzisku, klasztor bernardynów w
Sierakowie i klasztor reformatów w Łabiszynie. Trafił w końcu do Poznania,
gdzie dominikanie zlecili mu rozbudowę swego klasztoru i budowę kaplicy św.
Jacka. Wykonywał tu także inne prace, wraz ze swym synem, także Krzysztofem,
którego dla odróżnienia nazwano „Młodszym”. Obaj Bonadurowie otwierają poczet
najznakomitszych barokowych architektów działających w Poznaniu i całej
Wielkopolsce, wśród których wymienić wystarczy rodzinę Catenazzich, Pompeo
Ferrariego, Augustyna Schöpsa i innych. Porozmawiajmy więc z panem Bonadurą.
Kościół bernardynów w Sierakowie, źródło: Wikimedia. |
Krzysztof
Bonadura Starszy: Już
z górą lat trzydzieści w kraju tym mieszkam, przeto język wasz znam. Stryj
rodzony pana wojewody sprowadzić tu mnie raczył dla wzniesienie kościoła w
Grodzisku. Mieszczanom grodziskim widać kościół wielce spodobać się musiał, boć
do obywatelstwa miejskiego dopuścić mię raczyli. Z Grodziska takoż żonę sobie
wziąłem i tamże syn mój się urodził. Panowie Opalińscy dobrymi są protektorami,
grosza nie żałują, a i roboty mi nie brak. Teraz do Poznania przybyłem, bo i tu
wiele roboty jest. W czas teraźniejszy wieżę przy kościele Bożego Ciała
wznoszę, a uprzednio przy klasztorze ojców dominikanów pracowałem i kościół
katedralny po pożarze na polecenie biskupa naszego odbudowałem, aby dalej
Chwałę Boża głosiła.
Prezbiterium kościoła podominikańskiego w Poznaniu, źródło: Wikimedia. |
Nagabują mnie jeszcze bracia karmelici ze wzgórza św.
Wojciecha i bernardyni z Piasków, aby kościoły ich przebudować, co jednak z
tego wyjdzie, Bóg raczy wiedzieć, bowiem roboty wszędzie pełno, a choć syna
mojego do zawodu przyuczam i na dobrego budownika przysposabiam, toć trudno być
wszędy i nad wszystkim mieć bacznie. Poznań to miasto piękne, aleć piękniejszym
go jeszcze uczynić można. Chociam ja z Italii, przeto tu takoż wielu Italczyków
mieszka, zwłaszcza zasię z Genui i Wenecji. Na Chwaliszewie nawet ulicę swą
mają, którą ludzie tameczni Wenecjańską zowią. Przeto po robocie można tam mowy
swej rodzimej posłuchać i wina przedniego z naszych stron napić się. Pokochałem
ja wszak kraj wasz, gród poznański i tu zostać zamiaruję, jeśli panowie rajcy
do obywatelstwa dopuścić mnie raczą. A teraz wybaczcie panie, czas do roboty
wracać. Bywajcie zatem!
Drukarnia
Wojciecha Regulusa na Chwaliszewie
Pan Krzysztof Bonadura podsunął mi myśl,
aby odwiedzić Chwaliszewo. Przypomniało
mi bowiem, że w tym podpoznańskim miasteczku znajdowała się drukarnia Wojciech
Regulusa, jednego z najsławniejszych drukarzy w historii Poznania. Regulus, to
niezwykła postać. Pochodził ze Słupcy, ukończył Akademię Lubrańskiego i studiował
prawo w Krakowie. Po powrocie do Poznania, wykładał na Akademii Lubrańskiego, został
notariuszem miasta Chwaliszewa i notariuszem konsystorskim. W 1636 roku przejął
drukarnię od spadkobierców Jana Worlaba, również znanego i cenionego poznańskiego
drukarza.
Chwaliszewo (1618 r.), źródło: Wikimedia. |
Oficyna Regulusa wydawała głównie działa o charakterze religijnym,
jak: kazania, żywoty świętych, listy pasterskie i poważniejsze prace
teologiczne. Według Józefa Łukaszewicza drukarnia Regulusa istniała przeszło 30 lat, niewielkie atoli zasługi dla literatury
położyła, trudniła się bowiem jedynie wytłaczaniem pism ascetycznych,
panegiryków, itp. Nie mniej jednak, w 1639 roku spod pras drukarskich
Regulusa, wyszła anonimowa praca Czarownica
powołana albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic. Utwór był co
prawda anonimowy, ale niewykluczone, że autorem był sam Regulus. Autor nie
negując samych procesów o czary, domagał się zaprzestania stosowania tortur w
celu wymuszenia zeznań i opierania aktu oskarżenia wyłącznie na donosach.
Zarzucał też sędziom ignorancję i niekompetencję. Ale oto jesteśmy już na
Chwaliszewie, przed oficyną Regulusa. W powietrzu unosił się zapach farby
drukarskiej, a wśród pras i rozwieszonych wszędzie, suszących się zadrukowanych
kartek, krzątał się sam pan Wojciech.
Strona tytułowa Czarownicy powołanej, źródło: Wikimedia. |
Wojciech
Regulus. Witajcie
panie, chcecie księgę jakowąś nabyć, lubo macie coś, co wydrukować chcecie? A,
słowo chcecie ze mną zamienić, przeto wnijdźmy do domu mego, żona wnet strawę
poda, wszak słońce już wysoko. Interesy me dobrze idą, dużo ksiąg składam, a
najwięcej, to dzieła pobożne, pisma Ojców Kościoła, żywoty świętych, księgi
profesorów teologii i prawa kanonicznego, dysputy z heretykami i insze jeszcze
księgi. W czasie teraźniejszym, niespokojnym, w którym wojny, zarazy a pożoga,
ludzie pociechy duchowej szukają, w księgi pobożne częściej, nieźli do innych
zaglądają. W dawnych czasach, jako ojciec mój powiadali, insze zabawy ludziom w
głowach, a teraz patrzajcie panie, do którego kościoła nie wejdziecie jeno
obrazy śmierci, która w tany ludzi kondycji wszelkiej zaprasza. W jednym
korowodzie szlachcic i chłop, kupiec i biskup, Tatarzyn i Żyd, jako, że w
obliczu śmierci wszyscyśmy równi. Księża takoż piekłem straszą więcej, nieźli
kiedyś. Nie dziwota przeto, iże ludzie wolą żywoty świętych i kazania czytać,
nieźli Senekę, Cycerona lubo Liwiusza, też księgi synom szlacheckim zostawiając,
co by na sejmikach i sejmach mogli retoryką się popisywać, a słowy pięknymi i
maksymami różnymi mądrymi, z których sami zrozumieć nieraz nie potrafią. Tak tedy
dobrze interesy moje idą, czeladników i terminatorów trzymam, zamówień mam bez
liku i familię mam z czego utrzymać i na godne życie starczy. Przeto troskać
się o nic nie mam powodu, chyba tylko o to, aby czeladnicy dobrze księgi
składali. Wybaczcie panie, ale widzi mi się, że ksiądz tu jakiś zmierza, pewnie
z biskupiego dworu, przeto iść doń muszę. Bywajcie zdrowi!
W dawnej drukarni, źródło: Wikimedia. |
Nie chcąc nadużywać gościnności pana
Regulusa i odciągać go od pracy, postanowiłem pospacerować jeszcze trochę po
Chwaliszewie, a zwłaszcza zwiedzić dwa tamtejsze kościoły gotyckie – św.
Barbary i św. Wawrzyńca, które nie przetrwały do naszych czasów. Kiedy jednak
zbliżał się wieczór, wróciłem do Poznania przez most Chwaliszewski i bramę
Wielką. Udało mi się porozmawiać jeszcze z kilkoma osobami, wśród których była
handlarka ryb, mieszkająca na Rybakach (jakże by inaczej), uczeń kolegium jezuickiego,
grecki kupiec i czeladnik szewski. Przytaczanie rozmów ze wszystkimi zajęło by
zbyt dużo miejsca. Jedno spotkanie jednakże wydało mi się zaskakujące i
ciekawe, na koniec więc pozwolę sobie przytoczyć relację z owej rozmowy.
Niemile
widziani franciszkanie konwentualni
Podczas spaceru po mieście, spotkałem
trzech mnichów w franciszkańskich habitach, którzy robili właśnie zakupy na
potrzeby klasztoru. Początkowo myślałem, że to bernardyni z klasztoru na
Piaskach.
Rembrandt, Franciszkanin, źródło: Wikimedia. |
Okazało się jednak, że byli to także franciszkanie, ale konwentualni,
których sprowadzono tu zaledwie sześć lat wcześniej. W 1644 roku biskup Andrzej
Szołdrski przystał na propozycję gnieźnieńskich franciszkanów i zaprosił kilku
braci do Poznania, a ci nie otrzymawszy zgody władz miejskich na osiedlenie się
w mieście, zdecydowali się założyć klasztor na przedmieściu Grobla.
Grobla z kościółkiem franciszkanów (1656 r.), źródło: wieczorkiewicz.org |
Wkrótce
zbudowali tam niewielki kościółek pw. Dwunastu Apostołów i Zwiastowania NMP. Sprowadzenie
franciszkanów nie spodobało się bernardynom (o różnicach pomiędzy obu
wspólnotami pisałem już w tekście Dominikanie, karmelici, bernardyni, czyli zakony żebracze w średniowiecznym Poznaniu). Bernardyni bali się konkurencji ze strony pokrewnego zakonu i wszczęli wielką
akcję propagandową przeciw franciszkanom konwentualnym, angażując w nią inne
wspólnoty zakonne, władze miejskie, a nawet śląc pisma do króla i papieża.
Bernardynom póki co udało się zapobiec osiedleniu franciszkanów konwentualnych
wewnątrz murów, ale nie mogli przeciwstawić się osadzeniu ich na Grobli.
Okupacja szwedzko-brandenburska przyniosła zniszczenie kościółka i klasztoru, a
konwentualnych osadzono na Miasteczku, przy kościele św. Rocha. To miejsce
jednak nie odpowiadało zakonnikom, jako zbyt odległe od miasta. W latach
sześćdziesiątych XVII wieku, uzyskali wreszcie pozwolenie na założenie
klasztoru wewnątrz murów, a konkretnie na Górze Zamkowej (ob. Góra Przemysła),
dalej jednak opiekowali się kościołem św. Rocha. Wkrótce nowo wznoszony kościół
franciszkanów konwentualnych na Górze Zamkowej, wzbogacił się o cudami słynący
obraz Matki Bożej, nazwanej Matką Bożą w Cudy Wielmożną Panią Poznania, będący
kopią obrazu Matki Bożej Boreckiej, a kościół stał się Jej sanktuarium. Ale to
jeszcze odległa przyszłość, wróćmy tymczasem do naszych trzech braciszków.
Przewodzący najwyraźniej grupą brat Atanazy, zgodził się na chwilę rozmowy.
Brat
Atanazy. Niełatwo nam
pełnić tu posługę synu, inne klasztory wilkiem na nas spoglądają i przed władzą
świecką i duchowną skargi na nas zanoszą, czym grzeszą ciężko przed Panem, my
wszak nikomu krzywdy nie czynimy. Spokojnie tu pracujemy, modlimy się i
pociechę duchową ludowi zanosim, jak św. Franciszek, patron i założyciel
naszego zakonu nakazał. Pobożny biskup Andrzej raczył nas tu z Gniezna
sprowadzić, aby lud poznański ku zbawieniu prowadzić, a takoż zalecił, abyśmy
kazania w kościele katedralnym głosili. Rajcy nie chcąc nas w mieście widzieć,
dali nam pozwoleńswo na zbudowanie kościoła i klasztoru na Grobli, co my z
pokorą przyjęli i kościół tam nasz wznosimy. Da Bóg, lud ten poznański pokocha
nas i nie będzie zważał na sarkanie i nienawistne głosy inszych braci, a
najwięcej bernardynów, co smutkiem nasz szczególnym napełnia, wszak wszyscyśmy
synami św. Franciszka. Modlimy się za braci onych, aby Bóg raczył ich oświecić
i miłością chrześcijańską napełnił. Bywajcie z Bogiem synu, boć rychło do
klasztoru wrócić winniśmy.
Grobla (1734 r.), źródło: poznan.wikia.com |
I ja także wracam w nasze czasy i opuszczam
Poznań z roku 1650 z jego wielkimi i małymi problemami. Wrócę tu jeszcze, ale
już w innej epoce. Ludzi, z którymi rozmawiałem, nie będzie już pewnie na
świecie.
Kilka
słów wyjaśnienia
Przedstawiłem tu relacje z rozmów z
pięcioma osobami, reprezentującymi różne stany ówczesnego Poznania. Jak
nietrudno się domyśleć, tylko ostatni rozmówca, brat Atanazy to postać
fikcyjna, choć trudne początki zakony franciszkanów konwentualnych w Poznaniu,
to najprawdziwsza prawda. Czy pozostali bohaterowie tej opowieści, czyli:
Krzysztof Arciszewski, Krzysztof Opaliński, Krzysztof Bonadura Starszy i Wojciech Regulus, rzeczywiście mieli takie
poglądy, jakie tu przedstawiłem, nie wiem. Kierując się wiedzą o opisywanej epoce
i znając osiągnięcie wyżej wymienionych, mogę chyba mieć nadzieję, że tak,
przynajmniej w jakieś części.
Trzeba to oddać, że piękna nasza Wielkopolska. Robisz doskonałą robotę. Brawooo. Pozdrawiam z drugiego miasta Wielkiego Księstwa Poznańskiego - Bydgoszczy, choć jak wiesz korzeniami bardzo wielkopolski...
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, pozdrawiam Bydgoszcz. Twój blog odwiedzam regularnie, a najbardziej wciągają mnie posty poświęcone wojnie secesyjnej, którą też się nieco interesuję.
OdpowiedzUsuń