K
|
ontynuujemy
naszą wędrówkę po Poznaniu A.D. 1414.
Po rozmowie z biskupem Wyszem, kupcem
Mikołajem Strosbergiem i jego córką Agnieszką, udałem się do gospody „Pod
Złotym Jeleniem” przy ulicy, która dzisiaj nazywa się Świętosławska, a wówczas
nosiła miano Koziej. Zarówno piwo, jak i potrawy, które tam zjadłem, zupełnie
odbiegały od tego, do czego przywykłem, a samo pomieszczenie było brudne,
ciemne i zadymione, ale w końcu to początek XV wieku, więc nie ma co narzekać. Zjadłem
sporo kawałek wieprzowiny, przyprawionej głównie ziołami z kaszą i grochem, a do
tego piwo, które mało przypominało te, które pijemy w naszych czasach. Nie
przypadło mi prawdę mówiąc do gustu. W gospodzie poznałem czeladnika szewskiego
Tomasza, liczącego sobie 21 lat. Poprosiłem go w krótką rozmowę, a w zamian postawiłem mu piwo.
Czeladnik Tomasz: Niełatwe jest życie moje jaśnie panie. Pochodzę ze wsi Rataje, a pan ojciec
oddali mnie kiedym pacholęciem był na naukę do mistrza szewskiego Andrzeja,
który miał warsztat przy ulicy Szewskiej. Mistrz bata po prawdzie nie żałował, alem
i nigdy głodny spać nie chodził.
Średniowieczny szewc, źródło: Wikimedia. |
Kiedym szesnasty rok życia skończył, mistrz mój
uznawszy, że termin zakończony, przed brać cechową mnie zaprowadził i wyzwolił
z terminu, czeladnikiem ogłosiwszy. Kazał takoż w szeroki świat ruszyć, aby
biegłości w sztuce szewskiej nabyć. Poszedłem tedy u innych mistrzów nauki
pobierać. Wprzódy w Kaliszu czas jakiś siedziałem, później do Wrocławia
pojechałem z kupcami, którzy ofiarowali się mnie tam zabrać, za co pomogłem
konie im oporządzać. We Wrocławiu siedział dwa roki, ale razu pewnego po
pijanemu wziąłem się za łeb z jednym takim sługą jakiego możnego pana, za co
mnie na dwie niedziele do wieży wsadzili i trzymali o chlebie i wodzie. Później
jeszczem trochę po innych szlązkich miastach tułał się, aż roku ubiegłego do
Poznania wróciłem, do mistrza Andrzeja, który bardzo już na zdrowiu podupadł, a
sześć niedziel temu obumarł. Starsi cechu powiadają, że jak żałoba minie,
winienem wziąć wdowę po mistrzu za żonę, choć jej już piąty krzyżyk idzie, a ja
od czasu jakiegoś żyję z tą oto Kasieńką, która posługuje w tej karczmie. (Tu
wskazał na rumianą dziewczynę, licząca sobie lat ok. 18 o pełnych kształtach,
która się do nas uśmiechnęła). Księża
ogniem piekielnym straszą, kiedy żyje się z dziewką bez ślubu, aleć wielu z
naszych tak robi. Przeto i jam nie gorszy, a bywa że i do zamtuza na Butelskiej
(ob. ulica Woźna) raz, czy drugi pójdzie się (tu Tomasz uśmiechną się
rubasznie). Cóż jednak poradzić? Wezmę ja
moją majstrową za żonę, warsztat po mistrzu Andrzeju przejmę i majstersztyk
przed starszymi cechu przedstawię, abym i sam mistrzem ostał. Kiedy już swój
warsztat mieć będę, a żona mi obumrze, tedy młódkę jakąś za żonę wezmę. Ożenek
z wdową nie wydaje mi się straszny, choć Kasieńki szkoda. Takie toć już życie nasze
na tym padole. Dzięki wam panie za piwo i bądźcie zdrowi, radę jednak dobrą
przyjmijcie. Jeśliby wam przyszła ochota zamtuz na Butelskiej nawiedzić, nad
którym żona kata na baczenie, bądźcie ostrożni, bo tam łacno sakiewkę i życie
postradać można.
W dawnym zamtuzie, źródło: Wikimedia. |
Podziękowałem Tomaszowi za rozmowę i
dobrą radę i udałem się na dalsze zwiedzanie miasta. Postanowiłem obejrzeć
kościół i klasztor dominikanów na miejscu dawnego kościoła św. Gotarda, w najstarszej
części lokacyjnego Poznania. Podczas zwiedzania, natknąłem się na młodego
człowieka w habicie nowicjusza dominikańskiego, brata Jacka (lat 18), który
zgodził się opowiedzieć o sobie.
Brat Jacek: Wywodzę się z rycerskiego rodu, pieczętującego się Grzymałą, spod
Szamotuł. Majątek nasz niewielki, choć ród starożytny. Ziemie po ojcach brat
mój starszy Domarat przejął, a mnie umyślił do pobożnych braci dominikanów
oddać.
Dominikanin, źródło: Wikimedia. |
Po prawdzie dobrze zrobił, jako, że do ksiąg większe mam umiłowanie, niż do miecza. Domarat, to
wam jeszcze rzeknę, pod Grunwaldem i Koronowem z krzyżakami walczył. Krewniak
mój kanonik poznański Mikołaj Kiczka powiadają, że jak dobrze wykształcę się,
to i wysoko zajść mogę. Brat Ambroży, który w klasztorze nad księgami ma
baczenie prawił, że każdy mnich od świętego Dominika winien znać Pismo Święte,
księgi świętych Ojców Kościoła, filozofów pogańskich i innych mędrców, a takoż
i świecką naukę mamy poznawać, bo zakon nasz do walki z herezją i nawracania
pogan stworzony. Pierwszą powinnością mędrca jest języki obce znać. Brat
Ambroży w Italii czas jakiś siedział i tam księgi do naszej biblioteki nabywał.
Zna on łacinę, grekę, język italski, niemiecki i mowę Francuzów. W klasztorze
naszym dużo ksiąg różnych, których bez znajomości cudzoziemskich języków,
próżno by zrozumieć. Brat Ambroży wieczorami przy kaganku studiuje italską
księgę którą, jak powiada, jakiś Florentczyk zwany Dante napisał, a zwie się
ona „Divina Commmedia”. Brat powiada,
że tam wyobrażenia piekła, czyśćca i raju są, przeto wielką trwogą czytanie tej
księgi napawać musi. Życie w klasztorze łatwe nie jest. Skoro świt wstać
trzeba, później modlitwy, msza, nauki, śpiew psalmów. Jam jeszcze za młody, aby
kazania ludowi głosić, ale i tak pracy w klasztorze dużo. Krew nieraz się
burzy, młody wszak jestem i czasem chciałoby się wyjść, ale ojciec przeor
zabraniają. Chodziłem ja onegdaj do domu możnego pana Naramowskiego, aby
rodzinie jego nieść pociechę
duchową, ale ojciec przeor i tego mi
zabronili. W domu pana Naramowskiego córeczka gładka jest imieniem Elżbieta,
przeto ojciec przeor niechętny okazał się mej bytności u nich. Prawi on, że w
świecie jeno grzech i pokusa, a za furtą łacniej zbawiania duszy dostąpić
można. Bracia, którzy przeciw posłuszeństwu występują, później pokutę odbyć
muszą. A to noc całą leżą krzyżem, a to zamykają ich w karcerze o chlebie i
wodzie, aby tam grzech swój rozważać mogli. Razu pewnego młodzi braciszkowie:
Jan i Marcin wina z klasztornej piwnicy popróbowali, za co ojciec przeor
nakazali ich wychłostać.
Mnich popijający wino, źródło: Wikimedia. |
Ojciec przeor surowy jest, ale człek to wielce
pobożny, choć nieraz złorzeczy na braci z Góry Karmel, których król nasz do
opieki nad kościołem Bożego Ciała sprowadził, że nadto w łaski
królewskie i biskupie opływają, o nas dominikanach zapominając. Pożegnać
was już muszę panie, bo rychło dzwony na nieszpory wzywać będą. Ostańcie przeto
z Bogiem!
Po tej rozmowie z pobożnym braciszkiem,
poszedłem dalej i dotarłem na gwarną ulicę Psią (obecnie ulica Szkolna), gdzie
spotkałem niejakiego mistrza Pawła, starszego cechu piwowarów (lat 41).
Mistrz Paweł: Nie za długo gadać mogę z wami panie, bo trza roboty pilnować. Piwo nasze
przednie, na stołach panów szlachty gości, a pono i sam pan starosta wielce w
nim rozmiłowan. Lepsze ono od kościańskiego, bydgoskiego, a nawet świdnickiego.
Króla jegomości chcielim piwem naszym uraczyć, ale najjaśniejszy pan jeno wodę
pija. Jak pan nasz kościół Bożego Ciała wybudować kazał i onych braci
karmelitów tam sprowadził, tedy siła pielgrzymów do Poznania zjeżdża, a ciż
przecie pić coś muszą, bo od modłów w gardle zasycha. Baczyć jeno musim na
tych, co na Chwaliszewie i Śródce piwo ważą, bo chcieliby je w Poznaniu
przedawać.
Warzenie piwa w średniowieczu, źródło: Wikimedia. |
Chwaliszewo do kapituły należy, przeto panowie kanonicy dla
pomnożenia zysków swych radzi piwowarów chwaliszewskich wspierać. Prawią w mieście,
że kapituła rada byłaby u króla prawa miejskie dla Chwaliszewa wyjednać, ale
Poznań miastem królewskim jest, przeto o nas, poddanych swoich król dbać
będzie, a nie o chwaliszewiaków. Śródka zasię do biskupa należy, ale piwo tamte
cienkie i kwaśne okrutnie, przeto nikt w Poznaniu pić go nie zechce, toć nasze
poznańskie lepsze. Wiecie panie, żem starszym nad cechem piwowarskim. Cech nasz
bogaty jest, pobożnych darów dla kościoła farnego nie żałujem, a ja sam wraz z inszym mistrzem piwowarskim –
Marcinem, wraz z ławnikami, panami kupcami i starszym inszych cechów, rajców i
burmistrzów obieramy. Z każdego cechu po dwóch deputatów trzeci porządek
miejski stanowi, który rajcy pospólstwem zowią. Kupcy radzi władzy i znaczenia
nas pozbawić, ale my nie pozwolim. Nie zatrzymuję was już panie, bo robota
pali. Bywajcie zdrowi!
Po rozstaniu z mistrzem Pawłem,
postanowiłem zwiedzić ulicę Woźną, zwaną wówczas Butelską, która słusznie
uchodziła wówczas za najgorszą ulicę w Poznaniu. Środkiem ulicy płynął
rynsztok, znajdowało się tam kilka podejrzanych spelunek i miejski zamtuz,
czyli dom publiczny. Mieszkali tam dwaj urzędnicy, napawający mieszkańców
odrazą: kat i woźny. Czym zajmował się kat, powszechnie wiadomo. Woźny zaś
nadzorował poznańskie więzienia. Pomny na rady czeladnika Tomasza, miałem pewne
obawy przed pójściem tam, ale ciekawość okazała się silniejsza. Mam nadzieję,
że uda mi się porozmawiać z katem, choć przechodnie dziwili się, że chcę
rozmawiać właśnie w nim, ale wskazali mi basztę w której mieszka.
Kat (nie podał imienia): Dziwię się panie, że macie śmiałość gadać ze
mną. Widać, żeście nietutejsi. Dla ludzi kat jeno pogardy jest godzien. Ilem to
razy słyszał złorzeczenia i uchylać się musiałem przed kamieniami i błotem. Wszakże
kto, jak nie ja sprawiedliwość wymierzałby? To panowie rajcy i ławnicy sądy
sprawują i wyrokami szafują, ja jeno je egzekwuję. Ścinam, wieszam, podejrzanych
torturami badam, takoż pod pręgierzem
batożę, uszy i ręce złodziejom i krzywoprzysięzcom obcinam. Ludzie pogardą mnie
darzą, aleć kiedy jeden i drugi nogę lubo rękę złamie, do mnie je nastawiać
przychodzą. Kiedy trza skórę przeciętą zaszyć, takoż do mnie przychodzą, bo
lepiej nad cyrulików i medyków na kościach ludzkich znam się (tu wybuchnął
tak przeraźliwym śmiechem, że aż ciarki mnie przeszły).
Egzekucja, źródło: Wikimedia. |
Oprawcy wszak nie tylko karę
wymierzają, ale i leczą. Razu pewnego, gdym złodziejaszkowi jednemu rękę
toporem odrąbał, zaraz mu ją opatrzyłem, aby się nie wykrwawił. Taki to już
świat, że bez kata nie ma sprawiedliwości w mieście, ale mało znajdziesz tu
takich, którzyby wdzięczność katu okazali, chyba jeno za to, że przyglądać się
mogą, jak sprawiedliwość wymierzam pod pręgierzem, alboć na szubienicy za
miastem. Bywajcie zatem panie. Lepiej, jak dłużej gadać nie będziem.
Pobyłem jeszcze trochę w mieście,
zwiedziłem inne ulice i przedmieścia. Zwiedziłem wiele budynków, po których
dziś już nawet fundamentów nie zostało. Wsiadłem po wszystkim do wehikułu czasu
i wróciłem do naszych czasów. Pewnie nie raz jeszcze odwiedzę dawny Poznań i
napiszę relację w tych wypraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz