Poznańskie koziołki

niedziela, 24 lutego 2013

Alianckie naloty na Poznań


Poznań, mimo, że do początku 1945 roku znajdował się daleko poza zasięgiem operacji wojennych, nie uniknął kilkakrotnego bombardowania. Dlaczego jednak alianci zdecydowali się zbombardować to miasto? Leżało przecież bardzo daleko od baz lotniczych zachodnich aliantów, nie stanowiło liczącego się ośrodka niemieckiego potencjału wojennego, ani rejonu koncentracji wojsk niemieckich. Stolica Wielkopolski była jednak istotnym centrum zaopatrzeniowym dla frontu wschodniego, a ponadto miasto stanowiło ważny węzeł komunikacyjny na linii wschód-zachód, co w 1944 roku w obliczu przygotowywanej inwazji na północną Francję, nie było bez znaczenia. Niemcy bowiem mogliby szybko przerzucić wojska z frontu wschodniego na zachodni, a zniszczenie węzła komunikacyjnego w Poznaniu, znacznie utrudniłoby tę operację. Prócz tego, stolica Wielkopolski posiadała obiekty o znaczeniu strategicznym, a mianowicie lotnisko Ławica, zakłady DWM (Deutsche Waffen Und Munitionswerke) czyli dawna fabryka Cegielskiego, zakłady lotnicze Focke-
Wulf na Krzesinach, a także ich filię na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. To wszystko sprawiło, że Poznań znalazł się na liści celów brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa.

Niemcy zorganizowali w Poznaniu stosunkowo silną obronę przeciwlotniczą. Jej trzon stanowił tzw. Flak Untergruppe Posen, w skład którego wchodziło osiem ciężkich baterii dział przeciwlotniczych kaliber 88 mm i dwie baterie lekkie. Do każdej baterii ciężkich dział, przydzielono po jednym plutonie lekkich dział przeciwlotniczych. Trudno jednoznacznie wykazać ile dział 88 mm składało się na jedną baterię. Część źródeł podaje, że cztery, a część mówi o sześciu. Baterie artylerii przeciwlotniczej były rozmieszczone tak, aby swym zasięgiem chronić jak największe obszary miasta.

Po raz pierwszy brytyjskie samoloty pojawiły się nad Poznaniem już w nocy z 6 na 7 marca 1940 roku. Były to dwa bombowce z 77. Dywizjonu RAF. Zrzuciły jednak nie bomby a… ulotki i fałszywe pieniądze. Ulotki miały zachęcić Polaków do oporu, podkopać morale Niemców, a fałszywe pieniądze wywołać inflację w III Rzeszy. Szczegółowo opisałem ten „nalot” w tekście Brytyjski nalot na Poznań

Brytyjski bombowiec "Halifax", źródło: Wikimedia.

Pierwszy nalot bombowy na Poznań był dość interesujący i zarazem zagadkowy. W nocy z czwartku na piątek, 8-9 maja 1941 roku, nad miasto nadleciał na dużych wysokościach samotny brytyjski bombowiec typu „Halifax” i zrzucił jedną (!) bombę, za to o wielkim tonażu, która uderzyła w zabudowania przy ul. Śniadeckich, burząc lub uszkadzając kilka okolicznych kamienic. Na całym Łazarzu powypadały szyby z okien, uszkodzone też zostały dachy kamienic. Niemiecka obrona przeciwlotnicza była przekonana, że jest to niemiecki samolot patrolowy. Kiedy się zorientowali jaka jest prawda, było już za późno, bombowiec RAF’u odleciał. Pod gruzami domów przy ul. Śniadeckich, zginęło 17 Niemców i 3 Polaków. Kamienice przy tej właśnie ulicy były zamieszkane przede wszystkim przez Niemców, którzy zajęli mieszkania po wypędzonych Polakach, stąd więc takie straty wśród ludności niemieckiej.

Niemiecki myśliwiec Messerschmitt Bf 109, źródło: Wikimedia,

Polacy ucieszyli się z nalotu, dawał on bowiem poczucie otuchy i napawał optymizmem. Niemcy poczuli się zaniepokojeni. Do tej pory mogli czuć się bezpieczni, a tu nagle jedna bomba pozbawiła ich złudzeń. Jeśli jeden samolot zdołał nadlecieć aż z Anglii i bezkarnie zrzucić bombę na miasto, nieniepokojony przez obronę przeciwlotniczą, to należało obawiać się przyszłości. Dlaczego jednak brytyjski bombowiec przeleciał taki kawał drogi, zrzucając zaledwie jedną bombę i to nie na obiekt o znaczeniu strategicznym? Okazało się, że nalot ten był pomyłką. Według kronik wojennych RAF’u w nocy z 8 na 9 maja 1941 roku jedyną akcją brytyjskiego lotnictwa nad Niemcami, było zbombardowanie przez 317 samolotów rejonu Bremy i Hamburga. Przy ówczesnej niedoskonałej jeszcze nawigacji, część bombowców zapuściła się aż nad Frankfurt nad Odrą. W bliżej nieustalonych okolicznościach, jeden z „Halifaxów” oderwał się od eskadry, doleciał do Poznania i zrzucił bombę. Jeden z polskich pilotów służących podczas wojny w Anglii, Władysław Pieczonka napisał w swoich wspomnieniach, że pewien brytyjski pilot przepraszał polskich lotników pochodzących z Poznania, za zbombardowanie ich miasta.

W odróżnieniu od przypadkowego nalotu w 1941 roku, kolejne bombardowanie w kwietniu 1944 roku miało charakter masowy i zaplanowany. W roku 1944 już chyba tylko najbardziej zagorzali naziści wierzyli w zwycięstwo III Rzeszy. Wielka Brytania i USA przygotowywały otwarcie drugiego frontu w Europie. Na wiosnę 1944 roku, w obliczu zbliżającej się inwazji, wzmogły się alianckie naloty na niemieckie miasta oraz obiekty o charakterze militarnym i przemysłowym. Główną rolę w tym zakresie spełniały amerykańskie armie powietrzne: 8. i 9.

Amerykański bombowiec B-17 "Latająca Forteca", źródło: Wikimedia.

W pierwszy dzień świąt wielkanocnych, 9 kwietnia 1944 roku nad Poznań nadleciały 33 amerykańskie bombowce B-17 „Latające Fortece”, eskortowane przez myśliwce P-47 „Thunderbolt”. Około godziny 14.00 nad miastem rozległ się dźwięk syren alarmowych i spadły pierwsze bomby burzące i zapalające. Głównym celem ataku były zabudowania Dworca Głównego, fabryka Focke-Wulf na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, fabryka DWM na terenie fabryki Cegielskiego. Bomby spadły też na część Wildy, plac Sapieżyński (ob. plac Wielkopolski), Aleje Marcinkowskiego, Jeżyce, Rataje i Starołękę. Poważnie ucierpiały zamieszkane przez Niemców domy przy ul. Bukowskiej, Collegium Chemicum i hotel „Polonia”, zamieniony wówczas na niemiecki szpital wojskowy. Straty wśród ludności były dość znaczne. Zginęło bowiem 47 Polaków i 35 Niemców. Ponadto na terenie Dworca Głównego stał pociąg z urlopowanymi lub rannymi żołnierzami niemieckimi. Podczas nalotu zginęło ok. 150 żołnierzy. Duże straty wśród ludności spowodowane były tym, że częste i fałszywe alarmy bombowe wyrobiły w mieszkańcach Poznania przekonanie o bezcelowości przestrzegania przepisów obrony przeciwlotniczej. Niemiecka obrona przeciwlotnicza poniosła sromotną klęskę. Nie udało się jej zastrzelić ani jednego nieprzyjacielskiego samolotu, a jedynie uszkodzić 13 maszyn. Powtarzane przez hitlerowską propagandę slogany o panowaniu w powietrzu Luftwaffe, okazały się kłamstwem.

Amerykański myśliwiec P-47 "Thunderbolt", źródło: Wikimedia.

Polacy ubolewali, że tyle bomb spadło na śródmieście oraz z powodu sporych strat wśród polskiej ludności, ale jednak dominowało uczucie radości i satysfakcji. Wyczyn Amerykanów unaocznił słabość niemieckiego panowania w powietrzu i dał nadzieję na szybkie wyzwolenie i koniec wojny. Wśród poznańskich Niemców dominował nastrój przygnębienia i paniki. Zdano sobie sprawę, że nigdzie już nie jest bezpiecznie. Tracono wiarę w Wehrmacht, zwycięstwo, a nawet w Hitlera. Władze niemieckie wykorzystały nalot do własnych celów wojenno-politycznych. Przeniesiono jeden z działów fabryki broni i amunicji z ul. Górna Wilda, do fabryki papieru na Czerwonaku, ewakuowano więźniów z Fortu VII i przeniesiono ich do obozu karnego w Żabikowie i obozów koncentracyjnych. Na terenie Fortu zainstalowano zakłady części radiowych „Telefunken”.     

Niemiecki myśliwiec Focke-Wulf Fw 190, źródło: Wikimedia.

Po raz kolejny alianckie samoloty pojawiły się nad Poznaniem w sobotę 13 maja 1944 roku po południu. Maszyny leciały na dużej wysokości i prawdopodobnie tylko wykonywały zdjęcia. Ruszyły co prawda przeciw nim niemieckie myśliwce, ale po krótkiej walce, samoloty alianckie spokojnie odleciały do baz w Wielkiej Brytanii. Było to preludium do potężnego nalotu „dywanowego” szesnaście dni później.

Nalot dywanowy, to atak powietrzny dużej liczy samolotów, lecących blisko siebie i zrzucających wielką liczbę bomb burzących i zapalających. Nalot taki na za zadanie całkowite zniszczenie wyznaczonego celu. Dla dowództwa amerykańskiej 8. Armii Powietrznej takimi celami w Poznaniu były: zakłady Focke-Wulfa w Krzesinach i ich filia na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, warsztaty kolejowe i stacja rozrządowa. Do tej misji wyznaczono 299 bombowców B-17, eskortowanych przez myśliwce: P-51, P-47 i P-38. Nie wszystkie miały jednak zaatakować Poznań. Część skierowano na Żary i Cottbus. Nad Poznań bombowce nadleciały 29 maja 1944 roku ok. godziny 13.00.

Nie wykluczone, że w przygotowaniu nalotu pomagali aliantom polscy konspiratorzy z Tajnej Organizacji Wojskowej. Zgromadzili oni spory materiał wywiadowczy o lokalizacji niemieckich instalacji wojskowych w Krzesinach i zamaskowanych magazynach sprzętu wojskowego w okolicy. Prawdopodobnie podczas całego nalotu, samoloty amerykańskie utrzymywały łączność radiową ze stacją nadawczo-odbiorczą ukrytą w lasach kórnickich, obsługiwaną przez Edwarda Sikorę, należącego do komórki Tajnej Organizacji Narodowej w Ostrowie Wlkp. Za tą tezą przemawia niezwykła precyzja bombardowania celów w Krzesinach i fakt, że samoloty alianckie zniszczyły też zamaskowany magazyn sprzętu wojskowego, ukryty w lasach pomiędzy Gądkami a Kórnikiem. Skąd bowiem Amerykanie mogliby wiedzieć o tym magazynie? Odpowiedź wydaje się prosta – od polskiego podziemia.

Amerykańskie myśliwce P-51 "Mustang", źródło: Wikimedia.

Nalot na wyznaczone cele trwał ok. 20 – 25 minut. W Krzesinach zniszczono praktycznie całe zakłady lotnicze, a więc hangary, warsztaty, halę montażową, pasy startowe lotniska, dużą liczbę samolotów, zbiorniki z paliwem i smarami, radiostację i urządzenia nawigacyjne. Niemcy nie byli już w stanie odbudować zakładów i wznowić produkcji. Podobnie rzecz się miała z filią Focke-Wulf na terenie Targów, która również została doszczętnie zniszczona i do końca wojny już jej nie uruchomiono. Bomby spadły też na oddział fabryki „Telefunken” przy ul. Śniadeckich, a warsztaty kolejowe przy ul. Roboczej, Kolejowej i Przemysłowej, zostały zniszczone w 65%. Zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo ok. 120 domów i gmachów mieszczących niemieckie urzędy i instytucje w mieście. Uszkodzono m. in. siedzibę „Generalkommando” przy ul. Fredry, budynek opery, obecne Collegium Minus UAM, a także koszary policyjne i garaże przy ul. Grunwaldzkiej. Najwięcej szkody wyrządził nalot budynkom mieszkalny na Górczynie, Łazarzu i  Wildzie. Jeżyce prawie uniknęły zniszczeń, z wyjątkiem kilku domów przy ul. Zwierzynieckiej i Ogrodu Zoologicznego, gdzie odłamki zabiły kilka zwierząt. Bomby spadły też na Śródkę, uszkadzając domy przy ul. Filipińskiej. Podczas nalotu zginęło 25 Polaków i 16 Niemców. Ludność tym razem nie zlekceważyła alarmu. Niemiecka obrona przeciwlotnicza zestrzeliła jeden amerykański bombowiec, którego załogę uznano za MIA (Missing In Action – zaginiony w akcji). Wszyscy jednak przeżyli i dostali się do niewoli. Niemcy ciężko uszkodzili dwa kolejne bombowce, z których jeden wodował w Bałtyku (załoga ocalała) z drugi zdołała dolecieć do neutralnej Szwecji, gdzie załogę internowano za samolot „uziemiono”.

Nastroje wśród ludności niemieckiej były jak najgorsze. Dominował nastrój przygnębienia i pesymizmu. Stracono wiarę w niemiecki aparat państwowy, armię i zwycięstwo. Za to Polacy cieszyli się z nalotu i zniszczeń niemieckich obiektów. Radość mąciła co prawda liczba zabitych i ilość zniszczonych i uszkodzonych domów, ale i tak z optymizmem patrzono w przyszłości i wypatrywano rychłego zwycięstwa nad znienawidzonym okupantem.

Z militarnego punktu widzenia, bilans dwóch nalotów z 1944 roku wypadł korzystnie. Zadano cios machinie wojennej III Rzeszy na tyłach frontu, zniszczono lub poważnie uszkodzono ważne dla gospodarki wojennej obiekty przemysłowe, sparaliżowano komunikację i łączność, dzięki czemu utrudniono transport i zaopatrzenie dla frontu wschodniego. Zdezorganizowano też niemiecki aparat urzędniczy. Ważny był efekt psychologiczny. Obniżono morale ludności niemieckiej i dodano otuchy Polakom. Trudno powiedzieć w jakim stopniu zbombardowanie Poznania przyczyniło się do pomyślnego lądowania aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 roku, ale było one brane pod uwagę przez alianckich sztabowców planujących inwazję i było częścią szerszej akcji militarnej, polegającej na bombardowaniu miast na zapleczu III Rzeszy i traktowano ją jako istotny czynnik powodzenia operacji desantowej. Strat w ludziach i zniszczenia obiektów cywilnych, w tym głównie domów i mieszkań nie dało się niestety uniknąć. „Chirurgiczne naloty” to dopiero wynalazek ostatnich lat.

Źródło:
M. Krzyżaniak, Amerykańskie naloty bombowe na Poznań w 1944 roku, http://zhw.amu.edu.pl/pdf/on34.pdf
M. Olszewski, Naloty bombowe zachodnich aliantów na Poznań w 1941 i 1944 roku. „Kronika Miasta Poznania”, nr 2, 1967 (Część pierwsza) i nr 3, 1967 (część druga).

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy blog.
    Jednym tchem "połknęłam" kilka postów.
    Najbardziej zainteresował mnie pierwszy nalot na Poznań, po przeczytaniu tego posta postanowiłam, że obowiązkowo muszę sięgnąć po książki z wojennymi ciekawostkami.

    Pozdrawiam,
    polaholmes.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za miłe słowa :) Zapraszam też na Facebook'a, umieszczam tam krótkie notki będące uzupełnieniem bloga.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Maciej Brzeziński

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy mógłbym prosić o przypis lub informację na temat notatek Władysława Pieczonki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój dziadek Stefan opowiadał mi kilkukrotnie o nalocie z końca maja 44. Był stolarzem i wykonywał modele FW do badań w tunelu areodynamicznym. Z opowieści dziadka pamiętam, że nalot rozpoczął się ok. południa zaznaczeniem celu (dymny okrąg) przez pojedynczy samolot. Po kilku minutach nadleciały bombowce i wszystko zniszczyły.

    OdpowiedzUsuń

Zobacz także

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...