Poznańskie koziołki

niedziela, 25 listopada 2012

Roman Wilhelmi - wybitny aktor z Poznania

Od kilku tygodni możemy w Poznaniu cieszyć się pomnikiem wybitnego aktora-poznaniaka, Romana Wilhelmiego. Chyba nikomu tej postaci przedstawiać nie trzeba, ale warto przypomnieć jego biografię. Zadania tego podjął się współpracownik "Poznańskich Historii", miłośnik talentu Wilhelmiego i początkujący, acz utalentowany artysta-fotografik, Pan Lucjan Moros. Pan Lucjan opublikował już na tym blogu dwuczęściowy tekst o historii Warty Poznań oraz przygotował fotorelację z uroczystości odsłonięcia pomnika Romana Wilhelmiego. Serdecznie zapraszam do lektury tego bardzo ciekawego tekstu.

"Jako dziecko chciał być marynarzem lub lotnikiem. Został jednym z najwybitniejszych polskich aktorów,
najbardziej znanym z ról Nikodema Dyzmy i Stanisława Anioła.

Kadr z serialu "Alternatywy 4", źródło: L. Moros.

Roman Wilhelmi urodził się na poznańskiej Wildzie 6 czerwca 1936 roku. Był najstarszym z trojga dzieci Stefanii i Zdzisława Wilhelmich – miał jeszcze braci Eugeniusza i Adama. Już od najmłodszych lat wykazywał niespożytą energię – do mieszkania Wilhelmich (którzy z Wildy przenieśli się na ul. Głogowską, by następnie osiąść ostatecznie w mieszkaniu na narożniku ulicy Roosevelta i Dąbrowskiego) często przychodziły koleżanki Romana skarżące się, że ten pociąga je za warkocze. Rozbił też rower należący do najmłodszego brata Adama podczas szaleńczego wyścigu wokół amerykańskiego konsulatu.

Początkowo uczęszczał do poznańskiej szkoły, następnie rodzice wysłali go do szkoły z internatem w Aleksandrowie Kujawskim, prowadzonej przez księży salezjanów. To właśnie tam nastąpił sceniczny „debiut” Romana Wilhelmiego podczas przedstawienia wystawianego przez tamtejszy zespół artystyczny. Była to bardzo epizodyczna „rola”, gdyż mały Roman został jako Chrystus włożony do kosza i przeniesiony przez scenę. To wówczas zdecydował, że zostanie aktorem, a nie jak wcześniej sobie wymarzył - marynarzem lub lotnikiem. Wrócił do Poznania, by skończyć szkołę średnią (liceum i szkołę teatralną), w tym czasie często odwiedzał operetkę i Teatr Wielki.

Pomnik R. Wilhelmiego w Poznaniu, fot. L. Moros.
Mając 15 lat Roman Wilhelmi wystartował w konkursie recytatorskim, organizowanym przez poznańskie radio. Wygrał, a nagrodą za zwycięstwo był aparat fotograficzny „Leica”, który zresztą niedługo później zgubił. W 1954 r. Roman Wilhelmi został przyjęty do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Komisja egzaminacyjna pozytywnie oceniła jego umiejętności, jedynie Adam Hanuszkiewicz był przeciwny – uważał, że aktor powinien być wysoki, a Wilhelmi miał „zaledwie” 176 cm. Sztuki aktorskiej uczyli go tak znakomici profesorowie jak Aleksander Bardini, Ryszarda Hanin czy Aleksander Zelwerowicz. Na jego roku studiowali m.in. Henryk Bista, Józef Duryasz czy Wojciech Pokora. Podczas studiów przygotował kilkadziesiąt ról, ale poznał też uroki nocnego życia stolicy, bawiąc się m.in. w „Kameralnej”, gdzie bywali również Jerzy Andrzejewski, Jan Himilsbach czy Marek Hłasko. Na trzecim roku Roman Wilhelmi zadebiutował na deskach teatru – grał pazia w „Skowronku” Jeana Anouilha w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego w Teatrze Polskim. W epizodyczną rolę włożył dużo temperamentu i odwagi, co zostało pozytywnie przyjęte przez publiczność. Kolejne role w, które wcielał się podczas studiów zostały bardzo dobrze ocenione w recenzjach prasowych – wyróżniono m. in. rolę Stanleya Kowalskiego w „Tramwaju zwanym pożądaniem” Tennessee Williamsa w reżyserii Aleksandra Bardiniego. 

Tablica poświęcona R. Wilhelmiemu  w Poznaniu, fot. L. Moros.

Po ukończeniu PWST w 1958 r. Roman Wilhelmi chciał wyjechać do Gdańska, ale ostatecznie został aktorem warszawskiego Teatru Ateneum, gdzie stanowisko dyrektora objął Aleksander Bardini. Z braku finansów na własne lokum, zamieszkał w teatrze – najpierw w pracowni krawieckiej, a potem w sznurowni. W 1960 r. do Wilhelmiego dołączyła jego żona Danuta, którą poślubił w 1958 r. w Sopocie. Pierwsze lata nie były udane – Wilhelmi grał głównie trzecioplanowe role „blisko halabardy”, nosił się nawet z myślą o porzuceniu teatru. Udana rola w sztuce „Murzyni” Jeana Geneta w reżyserii Zygmunta Huebnera (1961 r.) odwiodła go od tego zamiaru. Potem przyszła rola porucznika Olgierda Jarosza (1966 r.) w serialu „Czterej pancerni i pies” (reż. Konrad Nałęcki), która przyniosła mu ogromną popularność. W 1967 roku Wilhelmi wziął rozwód z Danutą, niedługo potem ożenił się z węgierską tłumaczką Marikę Kollar, która urodziła mu syna Rafała. W 1970 r. nastąpił przełom w jego teatralnej karierze – zagrał tytułową rolę w sztuce Peer Gynt Henryka Ibsena, wyreżyserowanej przez Macieja Prusa. Mimo chłodnego przyjęcia przez polskich recenzentów, spektakl otrzymał zaproszenie na Międzynarodowy Festiwal Teatralny w Bergen, gdzie osiągnął duży sukces. Dodatkowo w latach 70. Wilhelmi występował m.in. w sensacyjnych przedstawieniach Teatru Telewizji, tzw. Kobrach.

Odsłonięcie pomnika R. Wilhelmiego w Poznaniu, fot. L. Moros.

Rok 1975 r. przyniósł Wilhelmiemu dwie znakomite kreacje: kelnera Fornalskiego w „Zaklętych rewirach” Janusza Majewskiego, jak również Antoniego Pochronia w „Dziejach grzechu” reżyserowanych przez Waleriana Borowczyka. W 1978 r. Zygmunt Huebner, u którego Wilhelmi zagrał wcześniej w sztuce „Murzyni”, zaproponował mu gościnny występ w Teatrze Ateneum w roli Randle’a McMurphy’ego w sztuce Dale’a Wassermana „Lot nad kukułczym gniazdem”. Wilhelmi miał zastąpić Wojciecha Pszoniaka, który wyjeżdżał grać do Francji. Zgodził się i przez kilka tygodni solidnie przygotowywał się do roli, co dało znakomite efekty na scenie.

Kiedy z propozycją zagrania Nikodema Dyzmy zgłosił się do Wilhelmiego reżyser Jan Rybkowski, ten początkowo odmówił – stwierdził, że rola porucznika Olgierda Jarosza w serialu „Czterej pancerni i pies” zatrzymała jego karierę na kilka lat: nikt nie chciał obsadzać aktora, kojarzącego się tylko z żołnierzem załogi „Rudego 102”. Do przyjęcia roli skłonił go sprytny wybieg przyjaciela, który zasugerował, że w takim razie Dyzmę może zagrać tylko Jerzy Stuhr. Podrażniona ambicja Wilhelmiego sprawiła, że ostatecznie zdecydował się zagrać tytułowego bohatera książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Kapitalna kreacja Romana Wilhelmiego w tym serialu (1980 rok) zapewniła mu trwałe miejsce w historii polskiego filmu. Poza rolą Dyzmy w 1980 r. Wilhelmi zagrał jeszcze w filmie Tomasza Zygadły pod tytułem „Ćma”. Wcielił się on w postać dziennikarza prowadzącego nocną audycję radiową, podczas której pomagał słuchaczom zmagać się z ich życiowymi problemami. Ciekawostką jest fakt, iż główną rolę miał zagrać Jerzy Trela, jednak Wilhelmi zdołał przekonać reżysera, by powierzył ją właśnie jemu. Jerzy Trela nie obraził się, dostał inną rolę w „Ćmie”, a na planie zaprzyjaźnił się z Romanem Wilhelmim. Za ten film Wilhelmi został po raz drugi nagrodzony na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdańsku (pierwszy raz został nagrodzony za „Zaklęte rewiry”) oraz na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie.

Odsłonięcie pomnika R. Wilhelmiego w Poznaniu, fot. L. Moros.

W 1983 r. Roman Wilhelmi w serialu „Alternatywy 4” (reż. Stanisław Bareja) zagrał Stanisława Anioła – prostackiego ciecia (przepraszam – gospodarza domu), chcącego dzięki intrygom i lizusostwu zrobić szybką karierę. Serial do dziś cieszy się niesłabnącą popularnością, a powiedzonka Stanisława Anioła zyskały – podobnie jak sam serial – miano kultowych. Jedną z ostatnich wielkich ról teatralnych (w Teatrze Telewizji) Wilhelmiego była rola Jerzego Fryderyka Haendla w spektaklu Paula Barza „Kolacja na cztery ręce” (1990 r., reż. Kazimierz Kutz). Ostatni raz na deskach teatru Roman Wilhelmi wystąpił w 1991 roku w poznańskiej Scenie na Piętrze w monodramie „Mały światek Sammy Lee” w reżyserii Zdzisława Wardejna. W tym czasie już chorował, lekarze zdiagnozowali nowotwór wątroby. Roman Wilhelmi zmarł 3 listopada 1991 r., spoczywa na Cmentarzu Wilanowskim w Warszawie.

Dokładnie w 21 rocznicę śmierci, w sobotę 3 listopada 2012 r. na skwerze przy ul. Masztalarskiej w Poznaniu (w pobliżu Sceny na Piętrze, gdzie grał Wilhelmi) odsłonięto popiersie znakomitego aktora. Prezes Związku Artystów Scen Polskich Olgierd Łukaszewicz podczas tej uroczystości tak wspominał Romana Wilhelmiego: „Bywał nieczuły, bywał zły. Okropny, odpychający, zimny. A tak naprawdę bardzo ciepły, bardzo dowcipny, pełen wdzięku – taki naprawdę „do rany przyłóż”."
      

Lucjan Moros

Źródło:
M. Rychcik, Roman Wilhelmi. I tak będę wielki!, Warszawa 2004.
www.wikipedia.pl

1 komentarz:

  1. jestem jego wielka fanka. traktuje jego jak biologicznego tate a jego synka jak brata i jego braci jak wujkow. nigdy zdania nie zmienie

    OdpowiedzUsuń

Zobacz także

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...