Poznań, mimo, że
do początku 1945 roku znajdował się daleko poza zasięgiem operacji wojennych,
nie uniknął kilkakrotnego bombardowania. Dlaczego jednak alianci zdecydowali
się zbombardować to miasto? Leżało przecież bardzo daleko od baz lotniczych
zachodnich aliantów, nie stanowiło liczącego się ośrodka niemieckiego
potencjału wojennego, ani rejonu koncentracji wojsk niemieckich. Stolica
Wielkopolski była jednak istotnym centrum zaopatrzeniowym dla frontu
wschodniego, a ponadto miasto stanowiło ważny węzeł komunikacyjny na linii
wschód-zachód, co w 1944 roku w obliczu przygotowywanej inwazji na północną
Francję, nie było bez znaczenia. Niemcy bowiem mogliby szybko przerzucić wojska
z frontu wschodniego na zachodni, a zniszczenie węzła komunikacyjnego w
Poznaniu, znacznie utrudniłoby tę operację. Prócz tego, stolica Wielkopolski
posiadała obiekty o znaczeniu strategicznym, a mianowicie lotnisko Ławica,
zakłady DWM (Deutsche Waffen Und Munitionswerke) czyli dawna fabryka
Cegielskiego, zakłady lotnicze Focke-
Wulf na Krzesinach, a także ich filię na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. To wszystko sprawiło, że Poznań znalazł się na liści celów brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa.
Wulf na Krzesinach, a także ich filię na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. To wszystko sprawiło, że Poznań znalazł się na liści celów brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa.
Niemcy
zorganizowali w Poznaniu stosunkowo silną obronę przeciwlotniczą. Jej trzon
stanowił tzw. Flak Untergruppe Posen, w skład którego wchodziło osiem ciężkich
baterii dział przeciwlotniczych kaliber 88 mm i dwie baterie lekkie. Do każdej
baterii ciężkich dział, przydzielono po jednym plutonie lekkich dział
przeciwlotniczych. Trudno jednoznacznie wykazać ile dział 88 mm składało się na
jedną baterię. Część źródeł podaje, że cztery, a część mówi o sześciu. Baterie
artylerii przeciwlotniczej były rozmieszczone tak, aby swym zasięgiem chronić
jak największe obszary miasta.
Po raz pierwszy brytyjskie
samoloty pojawiły się nad Poznaniem już w nocy z 6 na 7 marca 1940 roku. Były
to dwa bombowce z 77. Dywizjonu RAF. Zrzuciły jednak nie bomby a… ulotki i
fałszywe pieniądze. Ulotki miały zachęcić Polaków do oporu, podkopać morale
Niemców, a fałszywe pieniądze wywołać inflację w III Rzeszy. Szczegółowo
opisałem ten „nalot” w tekście Brytyjski nalot na Poznań
Brytyjski bombowiec "Halifax", źródło: Wikimedia. |
Pierwszy nalot
bombowy na Poznań był dość interesujący i zarazem zagadkowy. W nocy z czwartku
na piątek, 8-9 maja 1941 roku, nad miasto nadleciał na dużych wysokościach
samotny brytyjski bombowiec typu „Halifax” i zrzucił jedną (!) bombę, za to o
wielkim tonażu, która uderzyła w zabudowania przy ul. Śniadeckich, burząc lub uszkadzając kilka okolicznych
kamienic. Na całym Łazarzu powypadały szyby z okien, uszkodzone też zostały
dachy kamienic. Niemiecka obrona przeciwlotnicza była przekonana, że jest to
niemiecki samolot patrolowy. Kiedy się zorientowali jaka jest prawda, było już
za późno, bombowiec RAF’u odleciał. Pod gruzami domów przy ul. Śniadeckich,
zginęło 17 Niemców i 3 Polaków. Kamienice przy tej właśnie ulicy były
zamieszkane przede wszystkim przez Niemców, którzy zajęli mieszkania po
wypędzonych Polakach, stąd więc takie straty wśród ludności niemieckiej.
Niemiecki myśliwiec Messerschmitt Bf 109, źródło: Wikimedia, |
Polacy ucieszyli
się z nalotu, dawał on bowiem poczucie otuchy i napawał optymizmem. Niemcy
poczuli się zaniepokojeni. Do tej pory mogli czuć się bezpieczni, a tu nagle
jedna bomba pozbawiła ich złudzeń. Jeśli jeden samolot zdołał nadlecieć aż z
Anglii i bezkarnie zrzucić bombę na miasto, nieniepokojony przez obronę
przeciwlotniczą, to należało obawiać się przyszłości. Dlaczego jednak brytyjski
bombowiec przeleciał taki kawał drogi, zrzucając zaledwie jedną bombę i to nie
na obiekt o znaczeniu strategicznym? Okazało się, że nalot ten był pomyłką.
Według kronik wojennych RAF’u w nocy z 8 na 9 maja 1941 roku jedyną akcją
brytyjskiego lotnictwa nad Niemcami, było zbombardowanie przez 317 samolotów
rejonu Bremy i Hamburga. Przy ówczesnej niedoskonałej jeszcze nawigacji, część
bombowców zapuściła się aż nad Frankfurt nad Odrą. W bliżej nieustalonych
okolicznościach, jeden z „Halifaxów” oderwał się od eskadry, doleciał do
Poznania i zrzucił bombę. Jeden z polskich pilotów służących podczas wojny w
Anglii, Władysław Pieczonka napisał w swoich wspomnieniach, że pewien brytyjski
pilot przepraszał polskich lotników pochodzących z Poznania, za zbombardowanie ich
miasta.
W odróżnieniu od
przypadkowego nalotu w 1941 roku, kolejne bombardowanie w kwietniu 1944 roku
miało charakter masowy i zaplanowany. W roku 1944 już chyba tylko najbardziej
zagorzali naziści wierzyli w zwycięstwo III Rzeszy. Wielka Brytania i USA
przygotowywały otwarcie drugiego frontu w Europie. Na wiosnę 1944 roku, w
obliczu zbliżającej się inwazji, wzmogły się alianckie naloty na niemieckie
miasta oraz obiekty o charakterze militarnym i przemysłowym. Główną rolę w tym
zakresie spełniały amerykańskie armie powietrzne: 8. i 9.
Amerykański bombowiec B-17 "Latająca Forteca", źródło: Wikimedia. |
W pierwszy dzień
świąt wielkanocnych, 9 kwietnia 1944 roku nad Poznań nadleciały 33
amerykańskie bombowce B-17 „Latające Fortece”, eskortowane przez myśliwce P-47
„Thunderbolt”. Około godziny 14.00 nad miastem rozległ się dźwięk syren
alarmowych i spadły pierwsze bomby burzące i zapalające. Głównym celem ataku
były zabudowania Dworca Głównego, fabryka Focke-Wulf na terenie
Międzynarodowych Targów Poznańskich, fabryka DWM na terenie fabryki
Cegielskiego. Bomby spadły też na część Wildy, plac Sapieżyński (ob. plac
Wielkopolski), Aleje Marcinkowskiego, Jeżyce, Rataje i Starołękę. Poważnie
ucierpiały zamieszkane przez Niemców domy przy ul. Bukowskiej, Collegium
Chemicum i hotel „Polonia”, zamieniony wówczas na niemiecki szpital wojskowy. Straty
wśród ludności były dość znaczne. Zginęło bowiem 47 Polaków i 35 Niemców.
Ponadto na terenie Dworca Głównego stał pociąg z urlopowanymi lub rannymi
żołnierzami niemieckimi. Podczas nalotu zginęło ok. 150 żołnierzy. Duże straty
wśród ludności spowodowane były tym, że częste i fałszywe alarmy bombowe
wyrobiły w mieszkańcach Poznania przekonanie o bezcelowości przestrzegania
przepisów obrony przeciwlotniczej. Niemiecka obrona przeciwlotnicza poniosła
sromotną klęskę. Nie udało się jej zastrzelić ani jednego nieprzyjacielskiego
samolotu, a jedynie uszkodzić 13 maszyn. Powtarzane przez hitlerowską
propagandę slogany o panowaniu w powietrzu Luftwaffe, okazały się kłamstwem.
Amerykański myśliwiec P-47 "Thunderbolt", źródło: Wikimedia. |
Polacy ubolewali,
że tyle bomb spadło na śródmieście oraz z powodu sporych strat wśród polskiej
ludności, ale jednak dominowało uczucie radości i satysfakcji. Wyczyn Amerykanów
unaocznił słabość niemieckiego panowania w powietrzu i dał nadzieję na
szybkie wyzwolenie i koniec wojny. Wśród poznańskich Niemców dominował nastrój
przygnębienia i paniki. Zdano sobie sprawę, że nigdzie już nie jest
bezpiecznie. Tracono wiarę w Wehrmacht, zwycięstwo, a nawet w Hitlera. Władze
niemieckie wykorzystały nalot do własnych celów wojenno-politycznych.
Przeniesiono jeden z działów fabryki broni i amunicji z ul. Górna Wilda, do
fabryki papieru na Czerwonaku, ewakuowano więźniów z Fortu VII i przeniesiono
ich do obozu karnego w Żabikowie i obozów koncentracyjnych. Na terenie Fortu
zainstalowano zakłady części radiowych „Telefunken”.
Niemiecki myśliwiec Focke-Wulf Fw 190, źródło: Wikimedia. |
Po raz kolejny
alianckie samoloty pojawiły się nad Poznaniem w sobotę 13 maja 1944 roku po południu.
Maszyny leciały na dużej wysokości i prawdopodobnie tylko wykonywały zdjęcia.
Ruszyły co prawda przeciw nim niemieckie myśliwce, ale po krótkiej walce,
samoloty alianckie spokojnie odleciały do baz w Wielkiej Brytanii. Było to
preludium do potężnego nalotu „dywanowego” szesnaście dni później.
Nalot dywanowy,
to atak powietrzny dużej liczy samolotów, lecących blisko siebie i zrzucających wielką liczbę bomb burzących i zapalających. Nalot taki na za zadanie
całkowite zniszczenie wyznaczonego celu. Dla dowództwa amerykańskiej 8. Armii
Powietrznej takimi celami w Poznaniu były: zakłady Focke-Wulfa w Krzesinach i
ich filia na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, warsztaty kolejowe i
stacja rozrządowa. Do tej misji wyznaczono 299 bombowców B-17, eskortowanych przez
myśliwce: P-51, P-47 i P-38. Nie wszystkie miały jednak zaatakować Poznań.
Część skierowano na Żary i Cottbus. Nad Poznań bombowce nadleciały 29 maja 1944
roku ok. godziny 13.00.
Nie wykluczone,
że w przygotowaniu nalotu pomagali aliantom polscy konspiratorzy z Tajnej
Organizacji Wojskowej. Zgromadzili oni spory materiał wywiadowczy o lokalizacji
niemieckich instalacji wojskowych w Krzesinach i zamaskowanych magazynach
sprzętu wojskowego w okolicy. Prawdopodobnie podczas całego nalotu, samoloty
amerykańskie utrzymywały łączność radiową ze stacją nadawczo-odbiorczą ukrytą w
lasach kórnickich, obsługiwaną przez Edwarda Sikorę, należącego do komórki
Tajnej Organizacji Narodowej w Ostrowie Wlkp. Za tą tezą przemawia niezwykła
precyzja bombardowania celów w Krzesinach i fakt, że samoloty alianckie
zniszczyły też zamaskowany magazyn sprzętu wojskowego, ukryty w lasach pomiędzy
Gądkami a Kórnikiem. Skąd bowiem Amerykanie mogliby wiedzieć o tym magazynie?
Odpowiedź wydaje się prosta – od polskiego podziemia.
Amerykańskie myśliwce P-51 "Mustang", źródło: Wikimedia. |
Nalot na
wyznaczone cele trwał ok. 20 – 25 minut. W Krzesinach zniszczono praktycznie
całe zakłady lotnicze, a więc hangary, warsztaty, halę montażową, pasy startowe
lotniska, dużą liczbę samolotów, zbiorniki z paliwem i smarami, radiostację i
urządzenia nawigacyjne. Niemcy nie byli już w stanie odbudować zakładów i
wznowić produkcji. Podobnie rzecz się miała z filią Focke-Wulf na terenie
Targów, która również została doszczętnie zniszczona i do końca wojny już jej
nie uruchomiono. Bomby spadły też na oddział fabryki „Telefunken” przy ul.
Śniadeckich, a warsztaty kolejowe przy ul. Roboczej, Kolejowej i Przemysłowej,
zostały zniszczone w 65%. Zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo ok. 120 domów i
gmachów mieszczących niemieckie urzędy i instytucje w mieście. Uszkodzono m.
in. siedzibę „Generalkommando” przy ul. Fredry, budynek opery, obecne Collegium
Minus UAM, a także koszary policyjne i garaże przy ul. Grunwaldzkiej. Najwięcej
szkody wyrządził nalot budynkom mieszkalny na Górczynie, Łazarzu i Wildzie. Jeżyce prawie uniknęły zniszczeń, z
wyjątkiem kilku domów przy ul. Zwierzynieckiej i Ogrodu Zoologicznego, gdzie
odłamki zabiły kilka zwierząt. Bomby spadły też na Śródkę, uszkadzając domy
przy ul. Filipińskiej. Podczas nalotu zginęło 25 Polaków i 16 Niemców. Ludność
tym razem nie zlekceważyła alarmu. Niemiecka obrona przeciwlotnicza zestrzeliła
jeden amerykański bombowiec, którego załogę uznano za MIA (Missing In Action –
zaginiony w akcji). Wszyscy jednak przeżyli i dostali się do niewoli. Niemcy
ciężko uszkodzili dwa kolejne bombowce, z których jeden wodował w Bałtyku
(załoga ocalała) z drugi zdołała dolecieć do neutralnej Szwecji, gdzie załogę
internowano za samolot „uziemiono”.
Nastroje wśród
ludności niemieckiej były jak najgorsze. Dominował nastrój przygnębienia i pesymizmu.
Stracono wiarę w niemiecki aparat państwowy, armię i zwycięstwo. Za to Polacy
cieszyli się z nalotu i zniszczeń niemieckich obiektów. Radość mąciła co prawda
liczba zabitych i ilość zniszczonych i uszkodzonych domów, ale i tak z
optymizmem patrzono w przyszłości i wypatrywano rychłego zwycięstwa nad
znienawidzonym okupantem.
Z militarnego
punktu widzenia, bilans dwóch nalotów z 1944 roku wypadł korzystnie. Zadano
cios machinie wojennej III Rzeszy na tyłach frontu, zniszczono lub poważnie
uszkodzono ważne dla gospodarki wojennej obiekty przemysłowe, sparaliżowano
komunikację i łączność, dzięki czemu utrudniono transport i zaopatrzenie dla
frontu wschodniego. Zdezorganizowano też niemiecki aparat urzędniczy. Ważny był
efekt psychologiczny. Obniżono morale ludności niemieckiej i dodano otuchy
Polakom. Trudno powiedzieć w jakim stopniu zbombardowanie Poznania przyczyniło
się do pomyślnego lądowania aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 roku, ale było
one brane pod uwagę przez alianckich sztabowców planujących inwazję i było
częścią szerszej akcji militarnej, polegającej na bombardowaniu miast na
zapleczu III Rzeszy i traktowano ją jako istotny czynnik powodzenia operacji
desantowej. Strat w ludziach i zniszczenia obiektów cywilnych, w tym głównie
domów i mieszkań nie dało się niestety uniknąć. „Chirurgiczne naloty” to
dopiero wynalazek ostatnich lat.
Źródło:
M. Krzyżaniak, Amerykańskie naloty bombowe na Poznań w 1944 roku, http://zhw.amu.edu.pl/pdf/on34.pdf
M. Olszewski, Naloty bombowe zachodnich aliantów na Poznań w 1941 i 1944 roku. „Kronika
Miasta Poznania”, nr 2, 1967 (Część pierwsza) i nr 3, 1967 (część druga).
Bardzo ciekawy blog.
OdpowiedzUsuńJednym tchem "połknęłam" kilka postów.
Najbardziej zainteresował mnie pierwszy nalot na Poznań, po przeczytaniu tego posta postanowiłam, że obowiązkowo muszę sięgnąć po książki z wojennymi ciekawostkami.
Pozdrawiam,
polaholmes.blogspot.com
Dziękuję bardzo za miłe słowa :) Zapraszam też na Facebook'a, umieszczam tam krótkie notki będące uzupełnieniem bloga.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Maciej Brzeziński
Czy mógłbym prosić o przypis lub informację na temat notatek Władysława Pieczonki.
OdpowiedzUsuńMój dziadek Stefan opowiadał mi kilkukrotnie o nalocie z końca maja 44. Był stolarzem i wykonywał modele FW do badań w tunelu areodynamicznym. Z opowieści dziadka pamiętam, że nalot rozpoczął się ok. południa zaznaczeniem celu (dymny okrąg) przez pojedynczy samolot. Po kilku minutach nadleciały bombowce i wszystko zniszczyły.
OdpowiedzUsuń